wczoraj minelo pol roku od kiedy mam tego bloga. 3000 wyświetleń to daleko od sławetnej liski, co gotuje i bierze siano od męża na trawe cytrynową i olej sezamowy, bo w środku tygodnia wymyśliła jakiś nowy spektakularny przepis na chleb pytlowy, ale to znowuż nie o to tu chyba chodzi. ciekaw jestem mimo wszystko czy jest ktos z poza grupy znajomych, co znalazł to przypadkiem i sie zaczytał myśląc - "ja pierdole, dobry wariat z tego gunthera". z reszta ja z góry jestem skazany na niepowodzenie, bo nie dośc ze pisze o pierdolach, to jeszcze nie wrzucam spoko fot z jakimś dobrym filtrem. foty to klucz do blogowego eldorado. wlasnie dzis przegladalem bloga pefki i polecił bloga jakiejś wannabe młodocianej stylistki. no sory pefka ale pełna pała ten blog. widziałem pare zdjęć na grubym ziarnie z sesji w ciuchach mango i z obawy o wyrzyganie sie musiałem zmienić na jakąś niesamowitą galerie z onetu z serii - "wygląda jak milion dolarów - a 10 lat temu była mężczyzną!" ja pierdole... najgorzej. nienawidze tych durnych galerii z onetu choć strasznie zawsze kusi mnie, zeby to zobaczyć ale rozsądkiem bronię się przed kliknięciem w któreś z tych jebanych fot z cyckami ani muchy albo z serią najpiękniejszych polskich łydek. choć nie ukrywam, że dziś nie dałem rady i sprawdziłem jak wygląda ta dupeczka w bikini, co kiedyś była typem. no i naprawde dobra robota. przeczytałem jej całą historię. kiedyś startowała jako kanadyjska kandydatka do miss universe, ale jak się jury dowiedziało, ze ma sporo jednak do ukrycia, to ją wycofali z zawodów. przykro mi za nią. super ładna. ja chyba mógłbym się z nią zakumplować. nawet była ankieta czy jenna powinna jednak mieć możliwość wzięcia udziału w turnieju miss i ja uważam, że jak najbardziej.
zauwazylem ze jestem strasznie mialki internetowo. w sensie, ze jak juz przerobie wrocławską prasówkę i zrobie sesje z jakimiś muzycznymi blogami, to wysypują mi się pomysły na przeglądanie stron. jednym słowem internet mi się konczy...nie posiadam takiej zdolnosci digginu jak ma np. moj flatmejt maciek, który do śniadania zawsze ogląda jakąś pojebaną stronę, którą gdzieś tam se znalazł. na tyle pojebaną, że opowiadaniem o niej można przerobić nie jedną gównianą rozmowę z ludźmi z pracy albo przy szlugu. ostatnio oglądaliśmy taką o teoriach spiskowych. twórcy strony chcieli zachęcić i przekonać nas do tego, że ludzkość znajduje się od tysiącleci w rękach reptilian - czyli jaszczurów w ludzkiej skórze. pochodzą z kosmosu i obstawiają same najwyższe stanowiska na ziemi aby pociągać za sznurki kukłami, którymi jesteśmy my sami. bardzo fajna ta strona. naprawde otwiera oczy na wiele rzeczy, które lekceważymy. barack obama jest jaszczurem. widziałem dowód. jakiś typ kamerą z komórki kręcił swój telewizor, w którym obama przemawiał. w pewnym momencie jego oczy doznają dziwnego błysku, a źrenice przybierają kształt krokodyla. i tu właśnie wyszła jego jaszczurza natura! angela merkel tez jest troche jaszczurem. no i oczywiście książe william i kate middleton - warto pooglądać ich wspólne portrety w poszukiwania gada w oczodołach.
dobra. dziś już też mija miesiąc od kiedy osiedliłem się na Ołbinku. O Ołbinku sporo bywało pisane ostatnio i cały czas zajawa nie schodzi. Jedyne co mnie naprawde tam wkurwia, to to że tam nie da sie ciuchów wysuszyć, bo słabo te kamionki nasłonecznione jednak. więc co 5 dni jezdze przez całe miasto jak ten bałwan z torbą pełną ciuchów, zeby to wymyć na ołtaszynie.
no i ten kurz. jebany kurz. w tym mieszkaniu potrzebuje aby tylko 2 przestrzenie były czyste. kuchnia i łaźnia. a z tej zasranej somalii co dzien leci jakaś tona pyłu na okna, parapety i podłogi. tam można zamiatać 2 razy dziennie i i tak bedzie kapa. chciałbym, zeby dało sie cos z tym zrobic.
pierwszy raz też od dłuższego czasu zachorowałem. w sensie rozłożyło mnie. nie wiem czy me ciało podda się totalnemu rozkładowi ale fakt jest faktem. mam podwyzszona temperature, katary, łamie mnie w kościach, kicham flegmą w różnych kierunkach. no kurwa najzwyczajniej w świecie chory. i tu moje dzisiejsze przemyślenie dnia. ludzie, których łapią choroby (oczywiście mówimy tu o gamie chorób typu grypa i angina) - to albo konkretni idioci albo wybitnie leniwi. za przykład posłużę swoją osobą - bo myślę, że swoim zachowaniem często kandyduję do obu tytułów z poprzedniego zdania. anginy ropne łapie po totalnym wycieńczeniu alkoholowym, spowodowanym konkret melanżem. grypę - taką jak dziś łapię tylko jak nic nie robie. nigdy w zyciu nie widzialem ciezko pracujących ludzi, którzy chorują. czemu? bo kurwa nie mają nawet czasu sie nad chorobą zastanawiać i organizm sam sobie radzi z jakimś pedalskim atakiem anginy. ja natomiast robie ostatnio wszystko, zeby sie nie przemeczac. zatem taka tez spotkała mnie kara. tak tak. choroby to kara za bycie przemelanzowanym kretynem lub obibokiem lub obie opcje naraz. teraz leże w łóżku i robie wszystko, żeby jednak następne dni były z lepszym samopoczuciem. stosuję kuraż dziadowo-szwedzki. szwedzki to ginger and lemon z wrzącą wodą i dużą ilością cukru. ulubiony drink od promoe - a ten to sie zna na zdrowiu. opcja dziadowa to tłusty rosół zdrowotny. w chuj tam czosnku, curry, pieprzu, ostrej papryki i soku z cytryny. tak zeby oczy wychodziły na wierzch. bo jak to mawia agro - dobrą zupę poznaje sie po tym jak sie przy niej dobrze spocisz! moj rosół jest niejadalny przez innych bo podobno sie nie da ale ja w niego wierze. jest koloru sików bardzo chorego człowieka i konsystencję ma oleistą. oby dało rade. bo kto jak kto, ale ja lubie jak zupa jest treściwa.
pogoda niech sie lepiej zdecyduje bo wywiera na mnie spory wpływ - aktualnie negatywny. odmówiłem już zakładania kurtki ale to nie wychodzi mi na dobre bo to nie jest aura na noszenie bluzy i mam wrazenie ze wyglądam co najmniej głupio. zycze tez sobie, zeby w koncu udało mi się w weekend nie wywalić cysterny wódki i przebyć go tak, żeby w poniedzialek miec kupe mocy, której w ten konkretny poniedzialek raczej nie mam.
początek destrukcji swojego zdrowia zaczął się w piatek. siedzielismy na śró. same typy na chacie. wódka z małą ilością popity, zagryzana cebulowymi prażynkami i kolejny festiwal rapów z nowego jorku z głośników. gralem sobie seta, bo lewy zostawił mi na stałe kontroler, którym jaram się przeokrutnie i co drugi dzien siedze przed nim i kleje sobie domowe rutyny. juz dawno nic nic nie sprawiało mi tyle szczescia, co obsługa tej maszynki.
w sobote byłem za to na ładnym obiedzie u pani gosi. dziadowo troche ale starzejemy sie wiec spodziewam sie wiecej takich imprez w przyszłości. bylo spoko. kupe zajebistego jedzenia i klimat biesiady przy stole. na takim zajebistym ogrodzie zimowym, który przypominał knajpe na stoku w karpaczu. chata gośki obfituje w wiele cwanów, bo na ogrodzie ma bajoro filtrowane przez sztucznie zbudowany wodospad, który uruchamia na guzik. tez jak bede mial swoja chate to se zrobie wodospad na guzik, a co! gosia byla tez na tyle miła, żeby ogarnąć mi wejścówe na maj hed is dabi, więc o północy zlądowałem na imprezie, na którą nie planowałem się dostać. pięknie w tym browarze, ale muzycznie było dla mnie za wiele. techno nakurwiało przeokrutnie i muzycznie nie było nawet chwili, żeby mi się podobało. wyszedłem o 2 nie żegnając się z nikim. byłem nawalony jak szpadel i przeszedłem na piechote na śró śpiewając pełną japą piosenki, które sobie puszczałem z walkmana. aż dziw, że nie dostałem wpierdol, bo byłem piewszym lamusem do lania tego dnia w tej konkretnej okolicy.
niedziela na szczęście już spacerowo-rekreacyjna. byłem na sesji red bulla i słuchałem mądrych rzeczy, które miał do przekazania światu scuba. później delikatne rodzinne obiadki, wizyta u rubików na grillu i spacery po parku południowym. jestem zły na siebie, bo znowu mało rzeczy ważnych ogarnięte i naprawde życze sobie, żeby w następny poniedziałek napisać posta, w którym będzie mniej elementu alkoholowo-hedonistycznego, a więcej produktywnego, bo zginę kiedyś w tym świecie rozkoszy i małych uciech.
Byl sobie tydzien i był sobie weekend. Z tygodnia zadowolony pół na pół. Było dobrze, bo sie wycieczki uruchomili. Dalej chyba robie to z zajawą i wszyscy szczęśliwi. Są uściski i brawa. Strasznie to głupie klaskać gościowi, co z tobą poszedl na spacer. Juz mniej czerstwe jest klaskanie w samolocie ale przynajmniej sygnalizuje to, ze sie ludziom podobało, wiec spoko. Teraz bedzie tylko lepiej i nie moge sie doczekac momentu, kiedy bede musial odmawiac melanżu, bo mam za duzo pracy. Dalej brakuje mi rutyny i solidnego skupienia sie na rzeczach waznych, a odpuszczenie sobie rzeczy mniej waznych.
Weekend jak zwykle solidnie. Piatek impreza u pana pefki. Ameryka taka ze, zaden wariat z LA by sie nie obrazil na takie garden party. Byl cieply wieczor, duzy grill, wizualki na ogrodzie, kupe ludzi. Ja troche przegialem z rozgrzewką u brendy i kodźiro i przyszedłem do niego w stanie, który utrudniał mi rozmowę z kimkolwiek. Tym bardziej ciesze sie ze przynieslismy kontroler do grania i skupilem sie na puszczaniu muzyki. Tam sam sobie śpiewałem do komputera i bawiłem sie w najlepsze... Impreza sie skonczyla, bo przyszli panowie policjanci i sprawnie rozpedzili tłum, bo podobno napierdzielało hałasem juz na początku ulicy. I tak było już późno, wiec chyba nawet dobrze sie zgralismy czasowo z tą policją. W sobote za to poranna pobudka i poszlismy z mackiem na kawe do rozrusznika. Siedzielismy na lawce przed witryną, jaraliśmy szlugi i liczyliśmy daewoo przejeżdzające przez cybulskiego. Bo nie wiem czy ktokolwiek sie orientuje ale cybulskiego zbiera prawdopodobnie polowe wszystkich daewoo, które jeszcze jeżdża po wrocławiu. Póżniej troche spacerów i zajawa słońcem, bo to juz drugi dobry i słoneczny weekend we Wro. Wieczór na spokojnie - siedziałem na krzykach i oglądałem "kochaj i tańcz" - film uważam wybitny. A to dlatego, ze producenci i aktorzy osiągnęli szczyt jeżeli chodzi o swóje umiejętności artystyczne. Bo tam takiej Kasi Figurze i bandzie innych średnio dobrych aktorów kazano zagrać chujowo i im sie udało. Coś tak samo trudnego, jak opowiadać kawał udając typa który nie umie opowiadać kawału i być w tym wiarygodnym. Tylko wybitni potrafią zejść poniżej swojego poziomu (lepszego lub gorszego) i zaprezentować chujową jakość i dać ludziom uwierzyć, że oni naprawde dają z siebie wszystko wcielając się w tę rolę. Niewiarygodne. I to każdy kto tam występuje, bez wyjątku. Scenarzystę natomiast zatrudniłbym na stałe aby pisał adaptacje epopei narodowych - bo tyle drętwych emocji, które czają się między słowami każdego z wypowiadanych zdań już dawno nie widziałem. Inną wizję przyszłości dla tych państwa widzę ewentualnie w emigracji do Grecji, kraju chujowych ludzi. Niech założą mleczarnie i ubijają fetę całą szajką. Później mogliby założyć firmę "kochaj i jedz fetę". Następnie napiszą scenariusz do filmu o takim samym tytule. Może Julia Roberts sie skusi. Kto wie. Już widzę te dialogi:
Mateusz Damięcki: - "Laura, wróć ze mną do Nowego Jorku. Co z firmą? Zarząd czeka na twoje decyzje?"
Julia Roberts: - "Daj mi spokój Brad. W życiu nie chodzi o pieniądze. Czy ty tego nie widzisz? Ja chcę używać życia. Kocham to miejsce. Kocham fetę. Żaden sukces w naszej firmie nie smakuje tak dobrze jak ten ser. Zostanę tutaj." ( w tym miejscu Julia naciera się fetą po całym ciele i doznaje ekstazy).
Mateusz Damięcki - "Kompletnie ci odbiło. A co z dziećmi? One potrzebują matki."
Julia: "Feeeetaaaaaa, kuuurrrrrwaaaaaaaaaaaaaaaaa!" (Mateusz Damięcki zaczyna płakać i odchodzi w dół doliny. Kamera odchodzi i łapie panoramiczne ujęcie na wioskę. Widać białe greckie domy, z niebieskimi kopułami. Na ławce siedzi Julia i banda greckich wieśniaków przy stole z kraciastą ceratą. Zbliżenie na Julie. Kąsa fetę i zamyka oczy. Na podkładzie leci Natalie Imbruglia."
P.S.
W niedziele przyjechałem do domu o 8 rano. Chciałem sie zdrzemnąć ale od czasu, gdy zrobiło się cieplej Somalia budzi się wraz ze wschodem słońca, i od razu za oknem słychać dźwięki dartej młodocianej mordy albo tłuczonego szkła. Miałem też okazję oglądać z okna nową dyscypline olimpijską. Cygańskie bule. Formuła gry zbliżona do tych normalnych buli. Jest tak zwana świnka - w wejsji cygańskiej jest to cegła. No i są kule, którymi należy dorzucić jak najbliżej do świnki. W wersji cygańskiej też jest to cegła. W wersji cygańskiej ważne jest też to, żeby świnkę ustawić nie mniej niż 20m od siebie. Zatem przez godzinę oglądałem nawalonych cyganów jak napierdalają cegłami przez pół wielkiego podwórka. W wyobraźni widziałem tego popołudnia 2 zgony, 3 wstrząsy mózgu, 1 zwichnięcie barku i 10 wybitych okien. Ale nic sie nie stało. Więc albo moja wyobraźnia troche się rozpędza albo śró to po prostu bezpieczna okolica.
z ciekawości sprawdzałem dziś czy są jakieś firmy turystyczne, które wykorzystują podobne "hasło reklamowe", co ja. w toronto jest taka. zajmują się ściganiem tornad w vanie i zgarniają pewnie za to dobre siano. niesamowite, na czym ludzie potrafią zarabiać pieniądze. w zakładce z ich referencjami od klientów jeden napisał, że to najlepsze śledzenie tornad, na jakim kiedykolwiek był. wow. czyli musial być tez na innych. nie do wiary. może ja też, jak bóg da, kiedyś uruchomie opcje podwodnego obserwowania wylęgu karpi w stawach milickich, to by była dopiero usługa. no w każdym razie dalej jestem miło podekscytowany byciem prezesem. mam nadzieje, ze zajawa nie zgaśnie w dniu opłaty pierwszego Zusu z własnej kieszeni. W każdym razie dużo sie dzieje i dotykam rzeczy, o których jeszcze 2 lata temu mogłem pomarzyć. Mam zajebiste obawy czy wszystko pójdzie po mojej myśli, bo wchodzę na naprawdę głęboką wodę i przyjmuje zlecenia, na które na chwilę obecną nie wiem czy nie jestem za cienki ale jak się uda, to będe z siebie dumny, bardzo dumny.
Tyle o biznesach. Tera życie. Jestem po pięknym weekendzie. Znowu zbyt ubarwionym kolorem wódki ale był aktywny i nie zarzuce sobie tego, ze bylem nudnym typem. W sobote i niedziele park południowy przez długie godziny. Dużo bieganego za frisbee, zbiórki towarzyskie, pierwszy grill. Jaram się pogodą. Wyrzuciłem już kurtkę w jakiś ciemny kąt przedpokoju i nie mam zamiaru juz nawet jej szukać. Jaram się centrum zagęszczonym ludźmi. Przeokrutnie jaram się, że dziewczyny nie noszą już tych czerstwych kozaków po kolana , bo ich nie znosze. W ogole dziewczyny są 100 razy bardziej spoko na wiosne, niz w zime. W sensie wizualnie. Wow, to było jedno z bardziej słabych zdan jakie napisałem na tym blogu...
Moje zauroczenie śródmieściem nie gaśnie. Byłem w tamtym tygodniu z agrem na jakimś lekkim spacerze po kwadracie. Obczajaliśmy dekoracje na bramach. Agro pokazał mi pare dobrych miejscówek, których nie znałem i powiedział, że na działkach obok był kiedyś targ z używanym sprzętami. Takie lokalne niskie łąki w środku działek. Rozgryzaliśmy też zagadkę torów prowadzących do jakiegoś budynku, którego już tam nie ma. Nie no, ta okolica urywa dupe. Barlickiego, Pestalozziego, Niemcewicza to okolice z kosmosu. Czuje sie jakbym nigdy nie mieszkał we Wroclawiu. Byłem na rowerze w sobote o 8 rano. Tam są 2 piekarnie w okolicy, do których "sie chodzi". Jedna na bema, druga - "dobry chleb" przy jedności. w obu kolejka po ten chleb wychodziła na ulice i myśle, ze spokojnie stania tam było na jakieś 10 min. lubie te cwane warzywniaki, w których zawsze spotkasz tą samą mordę wąsatego typa za ladą albo pyzatej miłej pani w innym. Mają tam wszystko. Czarną rzepę, lubczyk i inne rzeczy których nie wiem do czego dodać. Nawet trawe cytrynową mają. Kurwa, trawe cytrynową? Kto tego używa na Ołbinie? Bo chyba te chlory z okolicy nie gotują sobie zupy tajskiej do harnasia i szlugów route 66, które zdają się być dietą większości mieszkańców. wow
W ogole gotowania teraz nie ma konca. Mam kuchnie gazową i 9 miechów w plecy w gotowanku. mam zajawe na polskie dania niskobudżetowe. marchewka z groszkiem, klopsy, rosół z kury wiejskiej. na dania z trawy cytrynowej przyjdzie jeszcze czas.
aha. w sobote byl ostatni rap szalet w klubie. ciesze sie ze juz za miesiac wynosimy sie w plener. królem tego wieczoru był anton, który najebany spadł z samej góry, gdy chciał zjechać na poręczy i spadł na jakieś kartony, które prawdopodobnie uratowały mu życie. anton wyszedl ze szpitala tej samej nocy nie doznając nawet najmniejszych obrażeń ciała. najebane typy to dopiero potrafią spadać na miękko.
siedze na obn i sie oswajam z nowa chatą. lubie ją, choc straszna tu partyzantka i kurzy sie co najmniej tak, jak na żużlu w sobote na olimpijskim. jaram się śródmieściem. wczoraj byl u mnie maciek i poszlismy na kwadrat. kupe dobrych miejsc, zajebiste punkty usługowe, wszystko blisko. chyba o to chodzilo. ogarnalem swoj pokoj. w koncu nie spie w spiworze, poodkurzalem i umylem podloge na mokro. no i wreszcie wyglada jak pokoj w miare ogarnietego typa, a do takiego tytułu w tym roku pretenduje. chociaz po ostatnim tygodniu znowuż pojawił się element zwątpienia w to moje bycie ogarnietym.
piatek - sezon grzewczy. ludzi sporo ale bez jakiejś specjalnej petardy. spóźniliśmy sie ze wszystkim. z graniem , z rozstawianiem sprzętu ale to byl chyba najluzniejszy dla mnie sezon. duzo wodki. znowu. powrot o jakiejs absurdalnej godzinie.
w sobote za to basar wyciagnal mnie na turniej judo do kątów wrocławskich.... pobudka o 7 rano. nie do wiary ze sie podniosłem. łeb parował mi od alkoholu. ale byłem mile zaskoczony. zajebisty ten sport, nigdy nie obserwowalem judo ale jest mega spoko do oglądania. kac zszedł szybko, nawet poszedlem z miłą anią na spacer po kątach. poszliśmy na rynek, na targ i potem na boisko. palilismy szlugi i sluchalismy rapu z komórki. dramat te kąty wrocławskie. pociąłbym sie jakbym mial tam mieszkac. no nic to. jak juz stamtąd wrocilem, to szybki ogar i strzala na bifor urodzin splendid. sporo znajomych. kosma pociął sobie warge ukruszoną szyjką od browaru i poszlismy do loginu z kropkami jego krwi na kurtkach, bo kretyn pluł na wszystkich. dalej tego nie moge doczyscic. w kazdym razie w loginie spoko. dużo klaskania kolanami. jakieś przypały prosto z liceum ogólnokształcącego, kiedy z karoliną i kasią poszliśmy zrobić gin z tonikiem do kibla i ochroniarz nas dojechal i pogonil z klubu. smieszne to bylo. tej nocy zalapalem jeszcze urodziny radka. byla chyba 4 jak tam wbilem. jedyny nie ubrany elegancko. tanczylem do piosenek rockowych. chyba bylo spoko. ta noc znowu skonczyla sie za pozno.
niedziela. pierwsza zbiorka ziomków na kwadracie. najpierw sniadanie u lewego na somalii. zrobilem chleby z dziurką i uratowałem sobie i innym ten dzien, bo dobre polskie tłuste śniadanie ratuje jak nic innego. pozniej zabralismy ziemniaka i jego dziewcze na kawe do rozrusznika. spoko dzien. duzo slonca, coraz wiecej czuc tej wiosny w powieczu. widzialem jakies ptaki co chyba wracają na słoneczną zipere tutaj. najblizszy weekend w ogole juz zapowiada sie plenerowo. zycze sobie mniej alku, bo chyba przegialem z tym weekendem.
2 fajne rzeczy wydarzyly sie ostatnio. pierwsza - lewy w piatek zaprosil mnie do siebie do audycji do radia luz i poprowadzilismy ja razem. puszczalismy muzyke i gadalismy o niej. super spoko, naprawde mi sie podobalo. gadalismy tak, jakbysmy siedzieli na balkonie paląc szlugi, w sensie luźno. a jak juz zadebiutowalem w jednym radiu, to w niedziele mialem powtorke. u druha sławka w audycji. super ekstra. smieszny ten slawek. gadalismy o imprezach rapowych. wyglada jak hipis, z kolczykiem w uchu i kolorowej koszuli. jakby mi ktos powiedzial 13 lat temu, kiedy w radiostacji sluchalem kazdej jego audycji, ze bede jego gosciem, to moglbym nie uwierzyc.
no i ostatnia sprawa. dzis oficjalnie założyłem firme i nie ukrywam ze to specjalny dzien dla mnie. szczescie w polaczeniu z jakimis dziwnymi obawami. w kazdym razie 13.03.2012 zostanie zapamietany. oby tylko dobrze. ide posluchac hadesa. numer zimna krew slyszalem juz dzisiaj jakies 600 razy i nie chce zmieniac. juz dawno nie slyszalem tak madrego polskiego rapu.
cytując klasyka - "u nas na śródmieściu na południowej stronie, kumaty się utrzyma, a frajer utonie". z tej jakże pięknej piosenki kwiatu podziemia polskiego rapu wyjąłbym jeszcze ten: "tu życie nie wygląda jak z serialu "Magda M", nie mieszkamy w szklanych domach z czołówek TVN". i choć tekst dotyczy śródmieścia innego miasta, to chyba całkiem pasuje, do kwadratu na którym mieszkam.
dawno nic sie nie dzialo. to efekt zimowej hibernacji i koniec końców niewielu spraw godnych spisania. dużo domu, dużo nudy, dużo chyba zmarnowanych apatycznych dni i spora nadzieja na to, ze na dniach naprawde odżyje i życie bedzie ciekawsze. sportu zero, czuje sie gorzej od kontuzjowanego geparda, co chce sobie pobiegać sto na godzine a siedzi pod baobabem, bo ma przetrąconą łąpe. mam juz dosyc wszystkich jebanych spraw biurowych, nie moge tego dopiac do konca i proste rzeczy związane z firma sa dla mnie intelektualna katorgą. jak mam napisac jakąs oferte albo coś - to zachowuje sie jak student, który musi uczyc sie do sesji i nagle odkrywa, ze dawno nie przecierał parapetów w swoim pokoju... szkoda gadac bo sam sie wkurwiam jak to pisze. ten post tez jest efektem tego, ze wlasnie do zrobienia mam pare innych mocno wazniejszych spraw.
do głupich rzeczy, które mi sie przydarzyły z pewnością zalicze dwie. w srode bylem na pepkowym u bartka. przyniosłem komputer i puszczałem muzyke. bedąc już dobrze nawalony wylałem na niego szklankę z whisky i colą. Jakimś cudem udało mi sie go osuszyc i powtórnie uruchomic ale straciłem chyba karte dzwiekowa, a klawiatura lepi się bardziej niż podłoga w dyskotece w mielnie na wakacjach. następnego dnia zaś, rozwalilem szybke w moim super zaawansowanym telefonie i mam teraz niezla pajeczyne na wyswietlaczu... technologia zdecydowanie nie jest moim sprzymierzencem. potrzebuje ogaru i to szybko, bo stane sie marnym czlowiekiem.
na szczescie aura za oknem coraz lepsza, a ja powoli rozpoczynam nowy rozdzial swojego zycia. przeprowadzam sie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! to jest chyba cos, co naprawde sprawia mi radość. po 9 miesiącach życia z mamami i tatami nareszcie ciesze sie, ze sam bede sobie pral i gotowal i bede mial poczucie swobody, choc zeby nie bylo - meszkanie ze starymi wypadlo o wiele lepiej niz sie spodziewalem. mimo to ciesze sie ze wyprowadzam sie z żenującego ołtaszyna, na którym nic sie dzieje i do którego dalej niż do czeskiej granicy, a ląduje sie na brudnym i pięknym Ołbinie. Zajawa, bo choc w swoim nie najdłużyszym życiu, to bedzie 13 mieszkanie, w którym przyjdzie mi żyć - to zawsze mieszkałem na krzykach i wiem o południu wszystko i mam kupe znajomych. po raz pierwszy zatem ląduje na północy i jaram sie strasznie, bo to rewiry dla mnie o wiele mniej znane, a do przerobienia nie jeden kwartał, brama i podwórko. mieszkam 15 min na piechote od centrum w dobrze nadgryzionej zębem czasu kamienicy. są zdobienia na sufitach, klatka schodowa z oryginalnymi niemieckimi płytkami i piecami na węgiel. mam 2 smiesznych flatmejtów i powoli zwożę graty. poki co,spanie pod spiworem i pełna partyzantka ale juz za pare dni zaczną się obiady u wujka gunthera z kuchni gazowej. nie moge sie doczekac. przez te pare ostatnich miesiecy tego mi chyba brakowało najbardziej. zeby moc zaprosic do siebie znajomych i po prostu ugotować coś cwanego. jakis rosół albo cos. na zdjeciu powyżej moja ulica 100 lat temu. w następnym poscie bedzie raport z osiedla i relacja, ze troszke sie zmieniło od tego czasu.
mój tato korzystając z dość pokaznego zasobu staropolskich mądrości, które magazynuje w swojej głowie rzekł mi ostatnio: kto nie ma miedzi - ten w domu siedzi. i to przysłowie objęło oficjalny patronat nad moim życiem ostatnimi czasy. jest zimno, nie ma ciapy i jak boga kocham juz dawno tyle nie siedzialem w domu jak w styczniu i na początku lutego. jest ładnie ale chyba mróz mnie wkurwia i nie chce nawet podejmować próby spotkania się z mrozem na twarzą w twarz. jakbym miał szersze kaloryfery na chacie, to wzorem mojego kota byłbym zdolny położyć się na nim i tkwić tam do wieczora. nie podoba mi sie do konca ta zimowa hibernacja ale chyba wychodzi mi to na zdrowie. w końcu odpaliłem website, troche czytam, zabieram brytyjskiemu przemysłowi fonograficznemu sporo ich owoców i długo śpię. wiem, ze to ostatni miesiąc siedzenia na dupie. bo jak w marcu sie zacznie to nie wydostane sie z turystyki az do listopada. a propos turystyki, dostałem właśnie zajebistą pracę przy Euro. Mam do ogarnięcia grupę sponsorską za dobre siano. Chyba najlepszą zaletą tej pracy jest to, żę wszystkie mecze rozgrywane we Wro obejrze na żywo z jakiejś cwanej loży i jaram sie jak dziecko. pow! ale o tym kiedy indziej.
Weekend był luźny. Siedziałem w domu. Na szczęście nie swoim. Piątek u kodźiro i brendy. Dużo muzyki, jakieś małe granie amatorskich setów, gotowanko, rummikub. Relaks jakiego trzeba. I jak już wydostałem się z domu, to znowuż bardzo nie chciałem do niego wracać. Zadzwonil szczepan. Zapraszał do siebie na zabawe (w domu). Mieszkanie szczepana to moje drugie ulubione mieszkanie, w którym przebywam dość sporo. Oprócz tego że mają na chacie jakieś 12 stopni... Generalnie chłopcy jak zaciskają pasa na zime, to robią to z przytupem. Trudno czasem wysiedzieć dłużej na kanapie, bo stopy się wyziębiają. No i filmu bez śpiwora też raczej sie nie da obejrzeć. Zimowe realia wrocławskich kamienic. Do szczepana w kazdym razie dotarłem późnym wieczorem. W środku same typy, żadnej dziewczyny. Na stole dużo wódki, zbyszko 3 cytryny, smalec w słoiku i dużo zjedzonych deserów czekoladowych zapchanych kiepami. W takich mieszkaniach bardzo łatwo wydedukować dominację meżczyzn. Lubie ich chate, bo ma dużo funku. wielka jak hala sportowa. Okna wieksze od szafy 3-dzrwiowej, zdobione sufity, najbardziej wieśniacka kuchnia jaką kiedykolwiek widziałem. Taka z lat 90. Najgorsze płyty wiórowe zbite w półki i oklejone taką okładziną co udaje marmur. Jaram się. Zatem sobota stanęła pod znakiem spektakularnego melanżu, durnych gadek, słuchania hemp gru i zipery przemieszanej z vengaboys i grania w piłkarzyki, które mają na chacie i w sumie wyszło tak, ze jak wyszedłem w piatek z chaty, to wróciłem do niej pare godzin temu (w sensie poniedziałek). Ale to był dobry weekend i nie przegiety melanżowo. Teraz mogę sobie wrócić to pracy. W domu...
Dziś we Wrocławiu byłem świadkiem rewolucji społecznej. Jadąc tramwajem miałem kontrolę biletów. Zdziwiło mnie najpierw to, że choć panowie wyglądali na niezłych Mirków-zakapiorów w takich kurtkach z taniej skóry co mają z 15 różnie rozstawionych suwaków, to zachowywali się bardzo kulturalnie. Nie żeby rzucali uśmiechami w każdą stronę ale manierę mieli podobną do człowieczej, więc ja więcej od takich służb już nie proszę i nie wymagam.
Jednak poraziło mnie, że wagonie było ze 30 typa... i każdy miał bilet!!! Bez kitu. Żadnych łebków udających, ze szukają biletu po wszystkich kieszeniach i tylko spoglądają przez okno kiedy tramwaj dowlecze sie do nastepnego przystanku, zeby pędem kuguara w lesie liściastym zawinąć się z tej blaszanej puszki z chorzowa. Żadnych emerytek mówiących, że one tylko jeden przystanek jadą. Żadnych zawstydzonych humanistek, które zazwyczaj mają bilet ale tego konkretnego dnia chciały przycwaniaczyć i akurat je dojechano i oblane wstydliwym rumieńcem nie wiedzą jak teraz wybrnąć z tego całego bajzlu. NIKOGO BEZ BILETU. Wow. Dziwnie się poczułem, troche jak w Szwecji. Nie wiem tylko czy jestem gotowy na takie szokujące zmiany we wrocławskim społeczeństwie...
Dzięki bogu trójkąt powoli się zmienia i tam o jakieś rewolucje w lokalnych zwyczajach zachodzą wolno. Po pierwsze wycieczka na piechote przez komuny paryskiej albo kościuszki i więckowskiego zawsze kończy się rozdaniem 2 szlugów na lekko mijanym osobom, a bywają też i 3. Lubie jeszcze ta zajebistą bajerę od tych skwaszonych mord, co stoją na schodkach narożnych sklepów.
- ty ziomuś, zajedź mi jakimś zipem bo właśnie mnie z dołka puścili skurwysyny.
- no to nie zazdroszcze... trzymaj bratku (daje mu szluga z reki).
- dziekuweczka. kurwa weź nic nie mów. za 2 kulki mnie posadzili. nic to. chuj im w pysk! siemaneczko
na hasło "chuj im w pysk" nie wiem już jak mam odpowiadać, więc zbijam piątke i odwracam się na pięcie w kierunku traugutta. w swoim życiu na trójkącie (i nigdzie indziej) doświadczyłem już lekko z 7 razy prośby o szluga z uzasadnieniem, że kogoś właśnie wypuścili z aresztu... Nie wiem czy to jakaś okoliczna maniera, czy oni faktycznie po raz pierwszy od paru dni mogą się na luzie przespacerować po kwadracie. Aaaa. No i rozdając szlugi na trójkącie warto też odpowiednio wydzielać jedną sztukę. Nie mówię, żeby dłonią podawać bo to mocno niemiłe ale nie można otwierać paczki na oścież, bo wtedy cwaniaki 2 wyciągają bez zastanowienia. Najlepiej otworzyć paczkę i własną reką wysunąć jednego do góry. Wtedy psychologicznie sugerujesz, że tego (i tylko tego) ma delikwent wyciągnąć. Zarazem wykazujesz się wysoką ogładą osobistą i dobrym wychowaniem, a wielu to z pewnością docenia.
Z drugiej strony byłem ostatnio na traugutta na imprezie. Było zajebiście do jakiejś 22.30...Wtem do mieszkania spektakularnie wkroczyła policyjna brygada antyimprezowa i nakazała zamknąć lokal dla melanżu. Byli na tyle zdeterminowani i surowi w swej decyzji, ze na prawde trzeba sie bylo przenieśc. Zatem solidarność kamieniczników już jednak nie ta sama i również na trójkąt na grubo wkrada się spory pierwiastek społeczniactwa. Czyli tam też się coś zmienia. No ale dzięki bogu mamy Ołbin...
Maciek - jeden z uczestników tego towarzyskiego spendu mieszka w samym jego epicentrum. Zaprosił więc całą chałastrę do siebie. Było nas sztuk ok 35 więc zapytałem Maćka:
- ziom, a u ciebie nie będzie zadymy sąsiedzkiej z tego powodu?
- zadymy? u mnie? człowieku, u mnie co drugi sąsiad od roku nie zapłacił czynszu, a reszta ma zawiasy albo inny problem z prawem. tam się samochody palą na podwórku i nikt w życiu na pały nie zadzwonił.
Ta odpowiedź w jakiś dziwny sposób dodała mi otuchy choć chyba powinna wzbudzić inne odczucie. Wole powolne zmiany, bo ta dzisiejsza kontrola w tramwaju mocno zbiła mnie z pantałyku.
ostatnie dni przebiegają dość rutynowo. za wyjątkiem odwiedzin u kodziro i brendy i jednej imprezy, to chyba cały czas przesiedzialem w domu. nie ukrywam, ze wychodzi mi to na dobre. okazuje sie, ze w domu nie ma na co wydawac pieniedzy. jest za to duzo jedzenia, łóżko w bliskiej odległości, spore zasoby kawusi, czasem nawet browara. Moze moja produktywność nie jest na najwyższym poziomie.... ale jest! mimo to wciąż jest sporo dystraktorów. jest dużo muzyki do posłuchania, a ja niestety nie posiadam daru rozdzielenia mojego skupienia na 2 czynności. także jak już się mocno skupiam nad pracą, to muzyki już nie moge posłuchać, bo rozprasza... fejsbuk też jest złem najwyzszego gatunku. nienawidze ścierwa. zabieracz czasu i ludzkiej duszy.
moja strona internetowa rodzi się w bólach. krótkie teksty reklamowe i ofertowe zajmują zbyt długo, by je napisać, choc teoretycznie to prosta sprawa... chętnie zdjąłbym z siebie ten cięzar i oddał komuś innemu ale musze sie z tym uporac, bo inaczej sam zacznę się tytułowac największą ciotą regionu. A nie chce sie tak tytułować. Jak bóg da, strona wystartuje 21.01. Oby dał...
Obawiam się również, ze stan mojej psychiki pogarsza się z dnia na dzień. A wszystko przez 3 filmy... Sprawa wygląda tak. Ja-Gunther miewam problemy z zasypianiem. Prostym na to rozwiązaniem jest puszczenie sobie filmu. Wtedy zasypiam po max 20min. Problem jednak w tym, ze od 4 miesięcy na moim dysku figurują 3 filmy, które oglądam w kółko... Są ekstra, bo to kawał dobrego kina, ale kuuurwa. nie można ładować ich w kółko... Pierwszy to "Body of lies" - z leonardo di caprio, co w syrii i ammanie rozpracowuje takiego złego terroryste.
Mam tez najlepszy dokument o Afryce jaki widziałem ever. Od jedrasa dostałem. Nazywa sie "African Cats" i jest historią 3 róznych rodzin kotów. Jest historia stada lwów po jednej stronie rzeki, co żyją pod władaniem takiego dużego lwa ze złamanym zębem. Wygląda kurwa groźnie. Po drugiej stronie rzeki są za to 4 lwy-samce pod wodzą takiego jednego, co sie nazywa Kali. Więc generalnie plan Kaliego jest taki, zeby przebić się na 2 strone rzeki (ale to problem, bo w rzece są krokodyle-skurwysyny), zaplanować atak na tego lwa ze złamanym zębem i przejąc kontrolę nad stadem i dymać lwice kiedy mu sie tylko podoba. Jest też poboczna historia o pani gepard, która samotnie przemierza sawanne i w samotności musi wychować 5 młodych gepardów. Kupe ma perypetii, bo co chwila ktoś chce ją dojechać. Tu w nocy musi się bronić przed hienami, a zaraz potem lwy atakują. Kupe problemów generalnie. Ale ona jest całkiem mocnym charakterem, plus biega super szybko i radzi sobie na tym niespokojnym lądzie. Piękny film, polecam każdemu. Ujęcia miażdżą. aaaa. Lektorem jest Samuel L. Jackson, więc nie może być źle. Problem jest tylko taki, ze widziałem go już jakieś 16 razy... Tak samo jak X-Menów - film który dopełnia moją trylogię potężnej kolekcji filmów, które posiadam.
X-Menów widziałem chyba z resztą najwięcej. Lubie takie filmy. Dużo laserów, ludzie z super mocami, tajne projekty wojenne. Lubie te sceny kiedy Volverine jedzie na motorze i zderza się czołowo z furgonetką, która do niego strzela z karabinu od 5 minut. Zderzenie wyrzuca jego bezwładne ciało w powietrze, a lecąc zderza się jeszcze z helikopterem, w którym też lecą źli bohaterowie. Wyciąga więc z pomiędzy palców te swoje molibdenowe szpady i tnie nimi śmigła helikoptera. Wszyscy spadają na ziemie. Wybuchom nie ma końca. Wszyscy giną. Volverine otrzepuje się i idzie gdzies dalej. Nawet nie wiadomo dokąd...
Potrzebuje pomocy. I to prędko. Jeżeli bede zmuszony tak dalej puszczać sobie jeden z tych filmów każdej nocy, to do końca stycznia mogę zlądować na terapii. Pół godziny temu Wrocław został wytypowany na organizatora World Games w 2017 roku. Jaram sie. Mam nadzieje, ze ten blog dalej bedzie istniał za te 5 lat.
aaa. 2 dni temu miałem też stłuczkę w nie swoim samochodzie. happy new year!
jak podsumuje ubiegłoroczne perypetie walecznego gunthera heimllicha? chyba nie najlepiej, bo dużo poszło nie po mojej myśli i niekoniecznie takiego roku sobie życzyłem, jaki dostałem. na pewno sporo się działo. ale mogło być w tym 2011 więcej dobrej karmy, niż tej złej.
firma - chyba tak se. w sumie to myslalem zeby z niej zrezygnowac. kiedy tylko zaczął się sezon na zarabianie dobrej ciapy, poczulem powiew wakacji i pojechałem do belgii do kolegi na miesiąc w najgorętszym dla mnie okresie. nie uruchomiłem tez wyczekiwanej strony internetowej. jak boga kocham, nie mam pojecia jak ludzie mnie znajdowali... nie znam nikogo, kto tak mocno pracowałby na to, żeby szkodzić bardziej swojej własnej firmie. no cóż. okazało się jednak, że choć skutecznie utrudniam ludziom znalezienie mnie w sieci i gdziekolwiek indziej, jednak gdzieś jakimś fartem do mnie trafiali i ten rok nieoczekiwanie i szczerze mogę sobie przyznac, ze niezasłużenie podarował mi bardzo wiele bardzo dobrych ofert i kontaktów. zaczynając od odpalenia nowych usług, po bycie współtwórcą jednego z projektów na duzy kongres, prowadzenie serii wykłądów dla bibliotek i instytucji, obsłudze wrocławskich festiwali... dostałem też kolejną zajebistą rekomendację od pani z duzego ładnego amerykanskiego magazynu, a wassapy figurują na najwiekszym portalu swiata z mojej branży. Nie wiem w jaki sposób dostałem tyle szczęścia, biorąc pod uwagę, ze niewiele na to pracowałem ale nie ukrywam, ze jednak takie momenty dają motywacje żeby może spiąć dupę i robić to dalej.
rozstałem sie też z taką jedną po paru dobrych latach, więc sercowo też nie poszalałem i kosztowało mnie to sporo nerwów w ubiegłym roku ale nie bede sie jakos specjalnie rozwodzil na ten temat.
nie do końca jestem też dumny z tego, ze od pół roku mieszkam na tym końskim wrocławskim wypizdowie wraz z rodzicami. wiem, ze juz niedługo to sie zmieni ale chciałbym już coś z tym zrobić.
odkryłem siebie na nowo i czasem nie dowierzałem, ze mogę się jeszcze sam sobą zaskoczyć. niestety często z tej dziwnej/bardziej mrocznej/melanżowej strony - odkryłem że moge zagubić się w wakacyjnym melanżu na dobre kilkanaście dni i nie przeszkadza mi fakt, ze wychodze z chaty w piątek o 16, a wracam w poniedziałek o 17 cały czas mając te same ciuchy na sobie... dowiedziałem sie też, że umiem biegać 7km najebany bez zatrzymywania się o 6am (i nie dziwne jest tylko to, że umiem to zrobić ale że ja właściwie miałem na to ochotę). nigdy w życiu niczego nie zgubiłem ani nikt mi nic nie ukradł. w tym roku skradziono mi laptopa, kurtkę, dobrych parę stów, paszport, klucze do domu. Umiałem też miesięcznie wydać średnią krajową na wódkę i kebab. Byłem też zdolny do troche babskich numerów typu zatrzaskiwanie kluczyków w samochodzie. Zepsułem też komuś łóżko, którego nikt nie zepsuł przez 26 lat. wystarczyło, ze wszedlem tam raz i zrobiłem spektakularny "przerzut ninjy" i rozsypało się całe jak domek z kart i bardzo mi wstyd za siebie.
z dobrych momentów pamiętam miłe wakacje jakie dane mi było przeżyc. 3 z nich zawdzięczam mojemu ziomkowi Olivierowi, w którego towarzystwie je spędziłem. Najpierw byłem w maju na 5 dni w Nicei na wakacjach marzenie. Mieszkaliśmy w domu na szczycie wzgórza, z basenem i widokiem na wszystko z zajebistymi, pogodnymi ludźmi. Później cały lipiec siedziałem w Gent, mieście w którym czuje sie prawie tak swobodnie jak we Wro. Było sporo pracy ale każdy wolny moment to pełen hedonizm, wiec traktuje ten wyjazd jako pełną odmułę i odpoczynek. Ostatecznie byłem na przypałowym wyjeździe w Gent jeszzcze grudniu.
Dobrze będe wspominał też piękny wyjazd z brendą i kodziro do warszawy na ładną imprezę, a pózniej przejazd do krakowa na Unsound.
Jeżeli chodzi o sfery dumy, to jedną rzecz opisałem już pare postów temu. Sezon Grzewczy i Bałagan na strychu wypaliły jak sie masz. Ale w lecie był Rap Szalet i jarałem sie jak dziecko, ze udało się zrobić cos tak prostego i dobrego. Moje hamburgery okazały się być okrzyknięte przez wielu najlepszymi buxami w twierdzy wrocław a Rap Szalet dla niejednej osoby był najpiękniejszym sposobem na niedzielne relaksy w mieście. Słońce, leżak, browar, kupe ludzi naokoło, frisbee, platany na bulwarze, policyjne suki przejeżdżające po promenadzie, dzieciaki z houla hop na trawniku, podwójna skakanka na asfalcie, centrum miasta, kupe ludzi na zboczu wzgórza polskiego i piękne sety z najlepszymi rapami od gości, którzy na rapach rośli, a wielu rapów już dawno nie gra. Nie zapomnę setu Piotrka z numerami tylko od Dj Premiera albo mike'a z niemieckim rapem. Nie zapomnę twarzy teska. Zblazowanej i skwaszonej po sobocie. Leniwie rozkładał sprzęt i musiał przyjąć dobre 2 browary, zeby zacząć coś grać. Rap Szalet odbył sie w 5 edycjach. Na każdej było nie mniej jak 200 osób. Mieliśmy przyjemnośc gościć oprócz całej masy wrocławskich dj'ów takich panów jak Mentalcut, J-Son czy Druh Sławek. Zajawa!
Do tego masa mniejszych spraw o których chyba nie mam siły już pisać. Dzis dopaprałem już chyba ze 3 posty i mam dosyć. Koniec nostalgii, czas na rzeczywistośc.
rikap robie, bo chce dobrze pamietac to, czego sluchalem w mijającym właśnie roku, a słuchałem sporo bo miałem dla siebie duuuużo czasu. Ten post przyda mi później. Ciekawe czy w wieku 40 lat bedę zdolny słuchać tego co tu wybrałem.
W ubiegłym roku sporo muzyki kopałem sam i to obrodziło w nowe zajawy i dźwięki, których kiedyś nie lubiłem, a teraz mocno mi się podobają. Pomógł też fakt, że po raz pierwszy w życiu dorobiłem się własnego laptopa i wszystkie rzeczy moge sobie układać po swojemu i chodzic z nim wszędzie.
Ten rok generalnie mogę uznać jako spektakularny powrót do rapu, którego np. w 2010 praktycznie w ogóle nie słuchałem. Rap chyba był, jest i będzie muzyką mojego życia i żadne elektro klikanki nie zmienią mojego zdania. Ten rok pokazał mi, że w rapie dalej się w chuj dzieje, ze sie zmienia, plus po prostu zacząłem wracac do starych płyt. Drugie spostrzeżenie na 2011 rok to to, że mocno przestałem słuchać płyt długogrających (pomijając fakt ze wychodzi masa epek albo singli a nie płyt, które mają więcej niż 5 numerów). Miło wspominam odsłuchiwanie takich płyt. Tak żeby leciała od początku do końca. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz... A tymczasem troche sie wszystko zmieniło. W muzyce pojawił się pojebany pęd, parcie na mode, zmiana trendów co 4 dzien, wymyślanie kolejnych 300 nowych gatunków muzyki, nieograniczony do niej dostęp za pomocą komputera. Nie wydaje mi się to do końca fajne, a na pewno troche bezduszne i choć sam sie poddałem zajawie na śledzenie muzyki na bieżąco i pogonią za nią, to nie do końca to akceptuję.
Inspiracji muzycznych było kilka. Dużą z pewnością był i jest kodziro, bo jaramy sie podobnymi rzeczami i wyrośliśmy na podobnych dźwiękach. w tym roku spędziłem z nim jakieś 3 miliardy godzin gadająć o muzyce jaka wychodzi teraz i jakiej słuchaliśmy pare lat temu. Jest też jedynym koleszką, do którego mogę przyjść, żeby muzyki posuchać i mniej lub bardziej poważnie o niej porozmawiać i jestem mu za to niezmiernie wdzięczny. Plus diggin, które prowadzi, którego cała potęga polega na zaglądaniu w "krejty" wpływowych i szanowanych polskich kotów, którzy na muzyce sie znają i dzielą się dobrymi rzeczami.
Inspiracją był tesko, z którym robiłem rap szalety. Nie znam bardziej wszechstronnego klubowego dja we wrocławiu. Zawsze wyciągałem od niego jakieś zajebiste taneczne numery.
Inspiracją byli też moi dawni współlokatorzy z Januszowickiej i moja była, która też potrafiła nakarmić dobrymi dzwiękami na chacie.
No i wszystkie blogi typu aflyvariety, drkrank, elevatorhiphop. Magazyny typu urb.com czy portale jak xlr8r, soundcloud i bandcamp były lekturą tego roku. Dostałem sowitą dawkę brzmień. Poniżej luźne i osobiste zestawienie tego co leciało na słuchawach od stycznia po ostatnie dni grudnia 2011.
Albumy z 2011
Martyn - Ghost People
Dj Czarny/Tas - Passion, Music, Hip Hop
Dorian Concept - Her Tears Taste Like Pears
Naive Machine - Robot Ramification
Flako - The Mesektet
Ghostpoet - Peanut Butter Blues and Melancholy Jam
Jacques Greene - The Look
Joker - The Vision
Julio Bashmore - Everybody Needs a Theme Tune
Looptroop Rockers - Professional Dreamers
LV & Joshua Idehen - Routes
Modeselektor - Monkeytown
Salva - Complex Housing
SBTRKT - SBTRKT
Viadrina - Bodymind
Wiley - 100% Publishing
Albumy nie wydane w 2011
Eldo – Zapiski z 1001
nocy
Dubbel Dutch - Throwback
Hity 2011 (nie ma lepszych czy gorszych. wszystkimi sie jarałem i tłukłem kilkudziesięciokrotnie)
Aluna George - You Know You Like It
Burial and Four Tet and Thom Yorke - Ego
C2C - FUYA
Chinese Man - Get Up
Danny Daze - Your Everything
Debruit - Accorde Don
DJ Czarny Tas feat. Melodiq - Let's Rise
Dj Mehdi - TragicoMehdi
Dorian Concept - toe games made her giggle
Eats Everything - Entrance Song
Evidence - You
Flume - Sleepless ft. Antony For Cleopatera
Fulgeance - Glasgow Lunacy
Galus - Futura
Henrik Koefod - Fell
Hudson Mohawke - Thunder Bay
Joker - Back In The Days
Joker - Lost
Julio Bashmore - Ask Yourself
Kahn - Like We Used To
Kingdom - Let You No
Looptroop Rockers - Joseph (feat. Lisa Ekdahl)
Lykke Li - I Follow Rivers (The Magician Remix)
Machinedrum - Now U Know Tha Deal
Martyn - Masks
Modeselektor - Berlin feat. (Miss Platnum)
Mosca - Bax
Myrryrs - Feel U (Clicks & Whistles Remix)
Coco Bryce - Polaroid Sunset
Nitin Sawhney - Devil and Midnight (LV Remix)
Notes To Self - Nobody
Notes To Self - Today
Onra - The Anthem (Flume Remix)
Salva - Keys Open Doors
SBTRKT - Living Like I Do (Feat. Sampha)
SBTRKT - Trials of the Past
Slugabed - Moonbeam Rider
The Chain - Lostwithiel
The Phantom - Ceremony
Viadrina - Bodymind
Viadrina - Lullaby
Wiz Khalifa - On My Level ft. Too Short
Hity nie z 2011
Alchemist - Hold You Down ft Prodigy,Nina Sky & Illagee
Belle and Sebastian - I Want The World To Stop
De La Soul - A Roller Skating Jam Named Saturdays
El-B - Digital (feat. Juiceman)
Eldo - Tancze z nia
Fantastic Mr. Fox - Sepia Song
Jaylib - Hydrant Game (Instrumental)
Kev Brown - Work In Progress
Wich feat. Promoe - Colgate White
Kotchy - Sing What You Want (Rusko's Skwee Remix)
Mount Kimbie - Carbonated
Naive Machine - Sept i Share
Tha Dogg Pound - Cali Iz Active
Soulja Boy - Turn My Swag On (Lunice Remix)
Ta-ku - Ladies Night
Onra - The Anthem
Gangstarr - Above The Clouds
mało rzeczy ucieszyło mnie bardziej w 2011 od organizacji "bałaganu na strychu". impreza odbyła się już dawno ale chce o niej krótko napisać, bo naprawde dumny jestem z tego jak wyszła. To była kolejna odsłona sezonu grzewczego, która przebiła oczekiwania wszystkich. Organizowana w ekspresowym tempie i angażująca więcej pomysłu niż pieniędzy udowodniła, że we wrocławiu da się dojebać elegancką bibe-petarde, której nikt w berlinie by się nie powstydził.
8 grudnia udało się dogadać z miłą Asią na wynajęcie Studia BWA. Impreza miała sie odbyć 17.12 w miejscu marzenie. Ponad 300m2 na drugim piętrze w praktycznie pustej kamienicy w samym środku miasta. Miejsce dla wielu nieznane. Stare drewniane deski na podłodze i jedna wielka przestrzeń, z którą można było zrobić wszystko. Szybki ogar line-upu nastąpił w jeden dzien. Na szczęscie nasi lokalni koledzy-faworyci mają w sobie dużo entuzjazmu do podpinania się do takich eventów. Byli: QTV, Pączek i Kazula - wystarczająco żeby dopaprać piękną dyskotekę. Bary i szatnie budowaliśmy w dzień imprezy. Skorzystaliśmy z dużej ilości mebli z magazynu BWA i zrobiliśmy całkiem przyjazną przestrzen z tej galerii. Ściągneliśmy z makro 100 kilo lodu ze stoiska rybnego, bo nie było w czym chłodzić alku. Wrzucaliśmy więc browary i wódkę do wanienek do kąpania dzieci zalanych wodą i wypełnioną lodem. Wódka za 5zł, browar za 6. Nikt nie mógł marudzić, że za drogo. Zaczeliśmy o 22. Po godzinie było 100 osób. O Północy było 220. Event postawiony tylko na fejsie urósł w przeciągu paru dni. Frekwencja była potężna. Kodziro 2 razy jeździł do tesco, bo zaczynało brakować nam alkoholu. W środku nocy wyszedłem zobaczyć co się dzieje na parkiecie i zachciało mi się płakać ze szczęścia. Widziałem Kazule grającego dla jakichs 200 osób tańczących na zapchanym parkiecie. W całym pomieszczeniu było wtedy już lekko ponad 300 osób. Wszyscy uradowani, tańczący i ciepło przyjmujący każdy zagrany numer. Na ścianie wizualki z filmu dokumentalnego o ocenie, którymi jarali się wszyscy. Zajebisty humbak pływający nad głową Pączka wyglądał ekstra . Pączek położył monetę na igle, żeby sprawdzić jak drży sala. Moneta przekoczyła z orła na reszkę. Nice! Stara, wysłużona niemiecka podłoga od basu i ilości osób w nią tupiących chodziła w każdym kierunku. Piękne, nic więcej nie da się powiedzieć. Wtedy byłem w sumie zesrany ze strachu, bo ja naprawde bałem się zlądować na pierwszym piętrze. Na klatce schodowej zaś armia ludzi próbujących wejśc do środka, kiedy od długiego już czasu przestaliśmy wpuszczać. Tańczone było ponoć do 6am. Ponoć, bo ja o 4.30, jak zaczęło się robić luźniej zacząłem pić nieśmiałą wódkę ze wszystkimi znajomymi. Skończyło sie urwanym filmem i 2 godzinnym snem na fotelu koło żula, który władował się do środka klubu i zasnął koło mnie nie zauważony przez nikogo!
Następny dzień, to powrót do BWA na mniej szczęśliwą część organizacji imprez. Sprzątanie. Przyszliśmy tam we trójkę. Ja, Pefex i Kodziro i przez pierwsze 2 godziny nikt nie był zdolny kiwnąć palcem żeby cokolwiek posprzątać z tego bajzlu. Siedzieliśmy i czekaliśmy aż samo się ogranie ale niestety nic takiego nie nadchodziło.
Przy całej zajawie sporo też stresu się nabawiliśmy przy robieniu tego całego bałaganu na strychu. Zaczeło się od pożyczonego transportowego busa, który wzieliśmy od jednego ziomeczka. Przez cały weekend stresowałem sie, ze przetarłem mu cały bok, bo wgniecenie i rysy wyglądały dziwnie świeżo. Przy zwrocie okazało się, że jednak to nie my. Jednak hitem były skradzione obrazy! W jednym z pomieszczeń galerii wisiały zajebiste obrazy. Takie szablony drukowane na płótnie. Cala seria, chyba 8 sztuk. Street artowy styl. Fajnie komponowały się na ścianie, wisiały wysoko więc zdecydowaliśmy się ich nie ściągać wierząc, że nic im sie nie stanie. No i się kurwa przeliczyliśmy. Wszystkie obrazy zniknęły i Aśka z BWA raczej nie była z tego powodu zadowolona. Na szczęście potęga facebooka jest wielka. Puściliśmy list gończy za kimś kto je sobie przywłaszczył i po 2 dniach do BWA zawitał opatulony w szaliki typ, ktory zostawił karton, a w nim wszystkie obrazy! Cwaniura. Do tej pory nie wiem jak przy takiej ilości ludzi udało mu się najpierw zdjąć, a potem wymknąć z 8 obrazami i być niezauważonym przez nikogo. Z resztą nieważne. Najważniejsze jest zakończenie. A los okazał się być dla nas łaskawy. Bałagan na strychu jest dla mnie wydarzeniem muzycznym grudnia we wrocławiu i jaram się, ze we 3 udało sie nam go zrobić, bo zrobiliśmy ją 100% po swojemu, a breslau to kupił. jaram się, ze breslau kupuje takie rzeczy.
obsuwa straszna na blogu ale nie mialem nastroju zeby cos dojebac ostatnio. dzis po raz kolejny zaskoczylem samego siebie. odpalilem moje konto internetowe i sie zalamalem. okazalo sie, ze w okresie swiateczno sylwestrowym wydałem o 1000zl wiecej niz mi sie wydawalo. to tak jakby mnie ktoś zahipnotyzował i codziennie bez mojej świadomości podchodziłbym do typa z wąsami, wyciągał stówe z kieszeni i dawał mu ją przez 10 dni. kradziez raczej nie wchodzi w gre. zatem kolejny zajebisty wyczyn z mojej strony, bo jeden koła to nie przelewki. 2012 zaskakuje od samego początku. tyle z newsów ostatnich godzin.
jezeli chodzi o okres swiateczny - jeszcze nie opisany, to historię podlaską ujmę w krótkim opisie.
braciak sika na faraona. Krajowa "8", okolice Piotrkowa Tryb. |
W wigilie klasycznie. Spoko atmosfera, dobry kompot z suszu, dziadek spiewający kolędy na akordeonie, gadki o tym że "na Lubelskiej nowy chodnik położyli" albo że mój kolega z klasy w Halasach najebany z kolegami na drzewie się furą zawinął. Normalne podlaskie gadki. Troche sie z nich smieje. Z drugiej strony jakie miasto, takie gadki.
Jeżeli chodzi zas o żarcie, to w tym roku miarka się przebrała i oficjalnie mam w dupie wigilie. Dość tych pojebanych majonezowych sałatek i tony grzybów na 15 różnych sposobów. Mam 26 lat, jestem rosłym kawalerem, który cieszy się dobrym zdrowiem ale nie juz nie jestem zdolny tego trawic. Jezeli kogoś jara to, zeby w nocy wstawac i robic kupe 3 razy, bo akurat wtedy twoje ciało było zdolne zeby przemielic te tony ciezkiego polskiego prowiantu które zjadlem o 17 to spoko. Ja robie to sobie po raz ostatni i jestem wkurwiony na polskie potrawy, bo są pojebane. Juz wole se zapiekanke zjesc na wigilie. Karp - kurwa przeciez tego nie da sie jesc. Porosty z mułem bagiennym smakują lepiej. Moja babcia, którą kocham bardzo ma tez swoją ulubioną potrawe, która niefortunnie zawsze pojawia się na stole najbliżej mnie i jest mi polecana i wpychana na siłe jako orgazm dla podniebienia. Wygląda to tak, że najpierw gotuje jakąś rybkę, później chyba mieli ją z kaszą albo innym zapychaczem i zalewa galaretą. Przy całym szacunku dla niej w dalszym ciągu nie jestem nawet zdolny siedziec koło tego przy stole, bo wygląda troche tak jakby któs kazał ci biec po drodze i wpiedalać w tym samym momencie ziemniaki gotowane z szarym papierem toaletowym i zalewać mlekiem. W pewnym momencie nie dajesz rady i rzygasz do kałuży. Jak popatrzysz na tę nieszczęsną, bogu ducha winną kałużę, to tak mniej więcej wizualnie wygląda to danie. Babcia kocha swoje wnuki więc mi wybaczy tę smutną ale prawdziwą opowieść.
Problem jedzenia w świeta pojawia się niestety podwójnie. Bo ja w boże narodzenie chodze do 2 różnych babć osobno. Więc zaraz po wigilii u jednej, nawtykany sałatkami i pasztetem, zakładam kurtke i zawijam do drugiej. Tam gadka wygląda jeszcze bardziej dramatycznie, bo zamiast pogadać z babcią i dziadkiem o wszystkim (a widuję ich raz na rok), cały pobyt tam polega na przekomarzaniu się z babcią o tym czy aby nie chce więcej zupy albo czy jednak nie przekonałem się do galarety w karpiu. Wiec wigilia to potężny test mojej asertywności. Dzieki bogu tylko przez 2 dni, bo ja bym umarł. Słyszałem ze w Warszawie w wigilie oddziały ratunkowe przyjeły kilkadziesiąt zgłoszeń i interwencji od ludzi, którzy ulegli przejedzeniu. Ja pierdole. Jak wieprze. Wróciłem na chate ociężały ale radosny, ze juz skończyła się ta gastronomiczna agonia. W lodówce zastałem 3 półki wypełnione galaretą... Kto to zjadł po świętach, tego nie wiem ale ja na
tamtą chwilę chciałem się zastrzelić. Jak będę kiedyś wyprawiał święta to obiecuje, że z ryby max co bedzie to pasta kawiorowa z ikei, a jedyne co bedzie przypominało galaretę to haribo. Danie główne - schabowy (albo zeby było bardziej na cwanie i dla podkreślenia wagi momentu bożego narodzenia zrobiłbym de volaille). Na przystawki zapiekanki. Zupe zrobiłbym jakąś głupią. Może to byłby dobry moment, zeby dopaprać wodzionkę...