world full of human reptiles

pogoda niech sie lepiej zdecyduje bo wywiera na mnie spory wpływ - aktualnie negatywny. odmówiłem już zakładania kurtki ale to nie wychodzi mi na dobre bo to nie jest aura na noszenie bluzy i mam wrazenie ze wyglądam co najmniej głupio. zycze tez sobie, zeby w koncu udało mi się w weekend nie wywalić cysterny wódki i przebyć go tak, żeby w poniedzialek miec kupe mocy, której w ten konkretny poniedzialek raczej nie mam.
początek destrukcji swojego zdrowia zaczął się w piatek. siedzielismy na śró. same typy na chacie. wódka z małą ilością popity, zagryzana cebulowymi prażynkami i kolejny festiwal rapów z nowego jorku z głośników. gralem sobie seta, bo lewy zostawił mi na stałe kontroler, którym jaram się przeokrutnie i co drugi dzien siedze przed nim i kleje sobie domowe rutyny. juz dawno nic nic nie sprawiało mi tyle szczescia, co obsługa tej maszynki.

w sobote byłem za to na ładnym obiedzie u pani gosi. dziadowo troche ale starzejemy sie wiec spodziewam sie wiecej takich imprez w przyszłości. bylo spoko. kupe zajebistego jedzenia i klimat biesiady przy stole. na takim zajebistym ogrodzie zimowym, który przypominał knajpe na stoku w karpaczu. chata gośki obfituje w wiele cwanów, bo na ogrodzie ma bajoro filtrowane przez sztucznie zbudowany wodospad, który uruchamia na guzik. tez jak bede mial swoja chate to se zrobie wodospad na guzik, a co! gosia byla tez na tyle miła, żeby ogarnąć mi wejścówe na maj hed is dabi, więc o północy zlądowałem na imprezie, na którą nie planowałem się dostać. pięknie w tym browarze, ale muzycznie było dla mnie za wiele. techno nakurwiało przeokrutnie i muzycznie nie było nawet chwili, żeby mi się podobało. wyszedłem o 2 nie żegnając się z nikim. byłem nawalony jak szpadel i przeszedłem na piechote na śró śpiewając pełną japą piosenki, które sobie puszczałem z walkmana. aż dziw, że nie dostałem wpierdol, bo byłem piewszym lamusem do lania tego dnia w tej konkretnej okolicy.

niedziela na szczęście już spacerowo-rekreacyjna. byłem na sesji red bulla i słuchałem mądrych rzeczy, które miał do przekazania światu scuba. później delikatne rodzinne obiadki, wizyta u rubików na grillu i spacery po parku południowym. jestem zły na siebie, bo znowu mało rzeczy ważnych ogarnięte i naprawde życze sobie, żeby w następny poniedziałek napisać posta, w którym będzie mniej elementu alkoholowo-hedonistycznego, a więcej produktywnego, bo zginę kiedyś w tym świecie rozkoszy i małych uciech.

0 komentarze:

Prześlij komentarz