0

kto nie skacze ten albańczyk

Dziś we Wrocławiu byłem świadkiem rewolucji społecznej. Jadąc tramwajem miałem kontrolę biletów. Zdziwiło mnie najpierw to, że choć panowie wyglądali na niezłych Mirków-zakapiorów w takich kurtkach z taniej skóry co mają z 15 różnie rozstawionych suwaków, to zachowywali się bardzo kulturalnie. Nie żeby rzucali uśmiechami w każdą stronę ale manierę mieli podobną do człowieczej, więc ja więcej od takich służb już nie proszę i nie wymagam.

Jednak poraziło mnie, że wagonie było ze 30 typa... i każdy miał bilet!!! Bez kitu. Żadnych łebków udających, ze szukają biletu po wszystkich kieszeniach i tylko spoglądają przez okno kiedy tramwaj dowlecze sie do nastepnego przystanku, zeby pędem kuguara w lesie liściastym zawinąć się z tej blaszanej puszki z chorzowa. Żadnych emerytek mówiących, że one tylko jeden przystanek jadą. Żadnych zawstydzonych humanistek, które zazwyczaj mają bilet ale tego konkretnego dnia chciały przycwaniaczyć i akurat je dojechano i oblane wstydliwym rumieńcem nie wiedzą jak teraz wybrnąć z tego całego bajzlu. NIKOGO BEZ BILETU. Wow. Dziwnie się poczułem, troche jak w Szwecji. Nie wiem tylko czy jestem gotowy na takie szokujące zmiany we wrocławskim społeczeństwie...

Dzięki bogu trójkąt powoli się zmienia i tam o jakieś rewolucje w lokalnych zwyczajach zachodzą wolno. Po pierwsze wycieczka na piechote przez komuny paryskiej albo kościuszki i więckowskiego zawsze kończy się rozdaniem 2 szlugów na lekko mijanym osobom, a bywają też i 3. Lubie jeszcze ta zajebistą bajerę od tych skwaszonych mord, co stoją na schodkach narożnych sklepów.

- ty ziomuś, zajedź mi jakimś zipem bo właśnie mnie z dołka puścili skurwysyny.
- no to nie zazdroszcze... trzymaj bratku (daje mu szluga z reki).
- dziekuweczka. kurwa weź nic nie mów. za 2 kulki mnie posadzili. nic to. chuj im w pysk! siemaneczko

na hasło "chuj im w pysk" nie wiem już jak mam odpowiadać, więc zbijam piątke i odwracam się na pięcie w kierunku traugutta. w swoim życiu na trójkącie (i nigdzie indziej) doświadczyłem już lekko z 7 razy prośby o szluga z uzasadnieniem, że kogoś właśnie wypuścili z aresztu... Nie wiem czy to jakaś okoliczna maniera, czy oni faktycznie po raz pierwszy od paru dni mogą się na luzie przespacerować po kwadracie. Aaaa. No i rozdając szlugi na trójkącie warto też odpowiednio wydzielać jedną sztukę. Nie mówię, żeby dłonią podawać bo to mocno niemiłe ale nie można otwierać paczki na oścież, bo wtedy cwaniaki 2 wyciągają bez zastanowienia. Najlepiej otworzyć paczkę i własną reką wysunąć jednego do góry. Wtedy psychologicznie sugerujesz, że tego (i tylko tego) ma delikwent wyciągnąć. Zarazem wykazujesz się wysoką ogładą osobistą i dobrym wychowaniem, a wielu to z pewnością docenia.

Z drugiej strony byłem ostatnio na traugutta na imprezie. Było zajebiście do jakiejś 22.30...Wtem do mieszkania spektakularnie wkroczyła policyjna brygada antyimprezowa i nakazała zamknąć lokal dla melanżu. Byli na tyle zdeterminowani i surowi w swej decyzji, ze na prawde trzeba sie bylo przenieśc. Zatem  solidarność kamieniczników już jednak nie ta sama i również na trójkąt na grubo wkrada się spory pierwiastek społeczniactwa. Czyli tam też się coś zmienia. No ale dzięki bogu mamy Ołbin...

Maciek - jeden z uczestników tego towarzyskiego spendu mieszka w samym jego epicentrum. Zaprosił więc całą chałastrę do siebie. Było nas sztuk ok 35 więc zapytałem Maćka:

- ziom, a u ciebie nie będzie zadymy sąsiedzkiej z tego powodu?
- zadymy? u mnie? człowieku, u mnie co drugi sąsiad od roku nie zapłacił czynszu, a reszta ma zawiasy albo inny problem z prawem. tam się samochody palą na podwórku i nikt w życiu na pały nie zadzwonił.

Ta odpowiedź w jakiś dziwny sposób dodała mi otuchy choć chyba powinna wzbudzić inne odczucie. Wole powolne zmiany, bo ta dzisiejsza kontrola w tramwaju mocno zbiła mnie z pantałyku.

0

if you ain't got no ass bitch - wear a poncho


będąc na wyjeździe troche zapomniałem robić zdjęcia. to kilka, które udało mi się zrobić. ich jakości komentować nie będę, bo chyba lepsze robiłem jak byłem na wakacjach w zoo we wrocławiu w 1996 (będąc wtedy synem podlasia) i pierdolnąłem 2 klisze nieostrych zdjęć każdego zwierzęcia które mijałem na swej drodze (tygrysy chyba były moimi faworytami z tego co pamiętam). w każdym razie poniższe foty nawet w 1/50 nie oddają tego koloru, panoram i ukształtowania terenu tej zajebistej okolicy. moim konikiem okazały się dekoracje świątecze podwieszane na palmach, skąpane w słońcu. nie do wiary. po takim pobycie nie wiem czy cieszyc sie ze tam bylem czy sie wkurwiac ze na lazurowym jest wszystko, zeby byc szczęśliwszym człowiekiem, a na chacie nie. wstając rano pod koniec stycznia, budziły mnie promienie słoneczne. zaraz obok są piaszczyste plaże i zajebiste góry skaliste wcinające się w morze i wszystko wygląda jak z pocztówy. jednym słowem - lazurowe wypierdalaj i wymień sie kurwa chociaż na góry. w zamian chętnie oddam wzgórza niemczańsko-strzelińskie. nawet strzelin dorzucę. ładny ma rynek. 3 pierzeje ciągnących się bloków, a pierzeję północą atrakcyjnie zamyka bazar z budkami z blachy falistej. nie ma to jak uszczęśliwiać oko ładnym klocem z betonu i cynkowaną stalą. dolny śląsk to romantyczny region. ty też daj się zakochać...






0

le chat est su la table


Mam kolejne wakacje. Zasłużone bardziej lub mniej - ale mam. Sprawca wakacji znowuż ten sam co ostatnio. Olivier – mój belgijski brat. Wakacje wprawdzie połowiczne, bo mamy troche roboty ale za to w jakim miejscu. Znowu ląduje w Nicei, a lazurowe wybrzeże oglądam z tarasu... Pojechaliśmy do wakacyjnego domu Oliviera, który na nieszczęście został przez nich sprzedany sprzedany. Jedziemy ze smutną misją wyprowadzenia tej chałupy po 35-letnim posiadaniu go przez jego familię. Mamy jeden pożądny dzień pracy, bo w tyle damy rade się uwinąć z pakowaniem 2 kanap i paru gadżetów. Zostajemy na 4… zatem przez 3 kolejne dni leże wywrócony do góry brzuchem i samochodem penetruję okolicę. A tam jest kurna jest co oglądać. Zatem w ostatnią niedzielę zapakowałem się w samolot do Brukseli. Stamtąd do Gent. Tam szybka wieczorna piona z grubą Judy i następnego dnia startowaliśmy na południe Francji.

Do nicei dojechliśmy o północy, wlekąc się z Gent przez 1200km furgonetką podobną do czołgu. Olivier wypożyczył ją na przeprowadzkę. Nowa i śnieżnio biała. Na prostej max 120 ale z górki dało się dobić do 150, więc nawet udało się upokorzyć paru francuskich leszczy z Audi albo innej zachodnio-europejskiej maszyny. Francuskie autostrady, oprócz tego że kosztują drożej od niejednej fury, która po nich jeździ są gładkie, szerokie i tamtejszego dnia zupełnie nie zaludnione. Generalnie wszystko bez zakłóceń.. No oprócz wjazdu furą pod bramę domu w Nicei, gdzie Olivier na pełnej penerze przypierdolił paką w filar płotu i cała śnieżnobiałość furgonetki przykryła się paroma konkretnymi pazurami zadanymi przez beton i gałęzie..
Nicea o północy zastała nas bujną roślinnością i temperaturą wysokości 10C… Poważnie rozważałem nocleg na zewnątrz ale zaległem na kanapie przygnieciony długą drogą. Day 1 dobiegł końca.

1

kaweczka kawa kawusia

ostatnie dni przebiegają dość rutynowo. za wyjątkiem odwiedzin u kodziro i brendy i jednej imprezy, to chyba cały czas przesiedzialem w domu. nie ukrywam, ze wychodzi mi to na dobre. okazuje sie, ze w domu nie ma na co wydawac pieniedzy. jest za to duzo jedzenia, łóżko w bliskiej odległości, spore zasoby kawusi, czasem nawet browara. Moze moja produktywność nie jest na najwyższym poziomie.... ale jest! mimo to wciąż jest sporo dystraktorów. jest dużo muzyki do posłuchania, a ja niestety nie posiadam daru rozdzielenia mojego skupienia na 2 czynności. także jak już się mocno skupiam nad pracą, to muzyki już nie moge posłuchać, bo rozprasza... fejsbuk też jest złem najwyzszego gatunku. nienawidze ścierwa. zabieracz czasu i ludzkiej duszy.

moja strona internetowa rodzi się w bólach. krótkie teksty reklamowe i ofertowe zajmują zbyt długo, by je napisać, choc teoretycznie to prosta sprawa... chętnie zdjąłbym z siebie ten cięzar i oddał komuś innemu ale musze sie z tym uporac, bo inaczej sam zacznę się tytułowac największą ciotą regionu. A nie chce sie tak tytułować. Jak bóg da, strona wystartuje 21.01. Oby dał...

Obawiam się również, ze stan mojej psychiki pogarsza się z dnia na dzień. A wszystko przez 3 filmy... Sprawa wygląda tak. Ja-Gunther miewam problemy z zasypianiem. Prostym na to rozwiązaniem jest puszczenie sobie filmu. Wtedy zasypiam po max 20min. Problem jednak w tym, ze od 4 miesięcy na moim dysku figurują 3 filmy, które oglądam w kółko... Są ekstra, bo to kawał dobrego kina, ale kuuurwa. nie można ładować ich w kółko... Pierwszy to "Body of lies" - z leonardo di caprio, co w syrii i ammanie rozpracowuje takiego złego terroryste.

Mam tez najlepszy dokument o Afryce jaki widziałem ever. Od jedrasa dostałem. Nazywa sie "African Cats" i jest historią 3 róznych rodzin kotów. Jest historia stada lwów po jednej stronie rzeki, co żyją pod władaniem takiego dużego lwa ze złamanym zębem. Wygląda kurwa groźnie. Po drugiej stronie rzeki są za to 4 lwy-samce pod wodzą takiego jednego, co sie nazywa Kali. Więc generalnie plan Kaliego jest taki, zeby przebić się na 2 strone rzeki (ale to problem, bo w rzece są krokodyle-skurwysyny), zaplanować atak na tego lwa ze złamanym zębem i przejąc kontrolę nad stadem i dymać lwice kiedy mu sie tylko podoba. Jest też poboczna historia o pani gepard, która samotnie przemierza sawanne i w samotności musi wychować 5 młodych gepardów. Kupe ma perypetii, bo co chwila ktoś chce ją dojechać. Tu w nocy musi się bronić przed hienami, a zaraz potem lwy atakują. Kupe problemów generalnie. Ale ona jest całkiem mocnym charakterem, plus biega super szybko i radzi sobie na tym niespokojnym lądzie. Piękny film, polecam każdemu. Ujęcia miażdżą. aaaa. Lektorem jest Samuel L. Jackson, więc nie może być źle. Problem jest tylko taki, ze widziałem go już jakieś 16 razy... Tak samo jak X-Menów - film który dopełnia moją trylogię potężnej kolekcji filmów, które posiadam.

X-Menów widziałem chyba z resztą najwięcej. Lubie takie filmy. Dużo laserów, ludzie z super mocami, tajne projekty wojenne. Lubie te sceny kiedy Volverine jedzie na motorze i zderza się czołowo z furgonetką, która do niego strzela z karabinu od 5 minut. Zderzenie wyrzuca jego bezwładne ciało w powietrze, a lecąc zderza się jeszcze z helikopterem, w którym też lecą źli bohaterowie. Wyciąga więc z pomiędzy palców te swoje molibdenowe szpady i tnie nimi śmigła helikoptera. Wszyscy spadają na ziemie. Wybuchom nie ma końca. Wszyscy giną. Volverine otrzepuje się i idzie gdzies dalej. Nawet nie wiadomo dokąd...

Potrzebuje pomocy. I to prędko. Jeżeli bede zmuszony tak dalej puszczać sobie jeden z tych filmów każdej nocy, to do końca stycznia mogę zlądować na terapii. Pół godziny temu Wrocław został wytypowany na organizatora World Games w 2017 roku. Jaram sie. Mam nadzieje, ze ten blog dalej bedzie istniał za te 5 lat.

aaa. 2 dni temu miałem też stłuczkę w nie swoim samochodzie. happy new year!

0

rikap osobisty 2011

jak podsumuje ubiegłoroczne perypetie walecznego gunthera heimllicha? chyba nie najlepiej, bo dużo poszło nie po mojej myśli i niekoniecznie takiego roku sobie życzyłem, jaki dostałem. na pewno sporo się działo. ale mogło być w tym 2011 więcej dobrej karmy, niż tej złej.

firma - chyba tak se. w sumie to myslalem zeby z niej zrezygnowac. kiedy tylko zaczął się sezon na zarabianie dobrej ciapy, poczulem powiew wakacji i pojechałem do belgii do kolegi na miesiąc w najgorętszym dla mnie okresie. nie uruchomiłem tez wyczekiwanej strony internetowej. jak boga kocham, nie mam pojecia jak ludzie mnie znajdowali... nie znam nikogo, kto tak mocno pracowałby na to, żeby szkodzić bardziej swojej własnej firmie. no cóż. okazało się jednak, że choć skutecznie utrudniam ludziom znalezienie mnie w sieci i gdziekolwiek indziej, jednak gdzieś jakimś fartem do mnie trafiali i ten rok nieoczekiwanie i szczerze mogę sobie przyznac, ze niezasłużenie podarował mi bardzo wiele bardzo dobrych ofert i kontaktów. zaczynając od odpalenia nowych usług, po bycie współtwórcą jednego z projektów na duzy kongres, prowadzenie serii wykłądów dla bibliotek i instytucji, obsłudze wrocławskich festiwali... dostałem też kolejną zajebistą rekomendację od pani z duzego ładnego amerykanskiego magazynu, a wassapy figurują na najwiekszym portalu swiata z mojej branży. Nie wiem w jaki sposób dostałem tyle szczęścia, biorąc pod uwagę, ze niewiele na to pracowałem ale nie ukrywam, ze jednak takie momenty dają motywacje żeby może spiąć dupę i robić to dalej.

rozstałem sie też z taką jedną po paru dobrych latach, więc sercowo też nie poszalałem i kosztowało mnie to sporo nerwów w ubiegłym roku ale nie bede sie jakos specjalnie rozwodzil na ten temat.

nie do końca jestem też dumny z tego, ze od pół roku mieszkam na tym końskim wrocławskim wypizdowie wraz z rodzicami. wiem, ze juz niedługo to sie zmieni ale chciałbym już coś z tym zrobić.

odkryłem siebie na nowo i czasem nie dowierzałem, ze mogę się jeszcze sam sobą zaskoczyć. niestety często z tej dziwnej/bardziej mrocznej/melanżowej strony - odkryłem że moge zagubić się w wakacyjnym melanżu na dobre kilkanaście dni i nie przeszkadza mi fakt, ze wychodze z chaty w piątek o 16, a wracam w poniedziałek o 17 cały czas mając te same ciuchy na sobie... dowiedziałem sie też, że umiem biegać 7km najebany bez zatrzymywania się o 6am (i nie dziwne jest tylko to, że umiem to zrobić ale że ja właściwie miałem na to ochotę). nigdy w życiu niczego nie zgubiłem ani nikt mi nic nie ukradł. w tym roku skradziono mi laptopa, kurtkę, dobrych parę stów, paszport, klucze do domu. Umiałem też miesięcznie wydać średnią krajową na wódkę i kebab. Byłem też zdolny do troche babskich numerów typu zatrzaskiwanie kluczyków w samochodzie. Zepsułem też komuś łóżko, którego nikt nie zepsuł przez 26 lat. wystarczyło, ze wszedlem tam raz i zrobiłem spektakularny "przerzut ninjy" i rozsypało się całe jak domek z kart i bardzo mi wstyd za siebie.

z dobrych momentów pamiętam miłe wakacje jakie dane mi było przeżyc. 3 z nich zawdzięczam mojemu ziomkowi Olivierowi, w którego towarzystwie je spędziłem. Najpierw byłem w maju na 5 dni w Nicei na wakacjach marzenie. Mieszkaliśmy w domu na szczycie wzgórza, z basenem i widokiem na wszystko z zajebistymi, pogodnymi ludźmi. Później cały lipiec siedziałem w Gent, mieście w którym czuje sie prawie tak swobodnie jak we Wro. Było sporo pracy ale każdy wolny moment to pełen hedonizm, wiec traktuje ten wyjazd jako pełną odmułę i odpoczynek. Ostatecznie byłem na przypałowym wyjeździe w Gent jeszzcze grudniu.

Dobrze będe wspominał też piękny wyjazd z brendą i kodziro do warszawy na ładną imprezę, a pózniej przejazd do krakowa na Unsound.

Jeżeli chodzi o sfery dumy, to jedną rzecz opisałem już pare postów temu. Sezon Grzewczy i Bałagan na strychu wypaliły jak sie masz. Ale w lecie był Rap Szalet i jarałem sie jak dziecko, ze udało się zrobić cos tak prostego i dobrego. Moje hamburgery okazały się być okrzyknięte przez wielu najlepszymi buxami w twierdzy wrocław a Rap Szalet dla niejednej osoby był najpiękniejszym sposobem na niedzielne relaksy w mieście. Słońce, leżak, browar, kupe ludzi naokoło, frisbee, platany na bulwarze, policyjne suki przejeżdżające po promenadzie, dzieciaki z houla hop na trawniku, podwójna skakanka na asfalcie, centrum miasta, kupe ludzi na zboczu wzgórza polskiego i piękne sety z najlepszymi rapami od gości, którzy na rapach rośli, a wielu rapów już dawno nie gra. Nie zapomnę setu Piotrka z numerami tylko od Dj Premiera albo mike'a z niemieckim rapem. Nie zapomnę twarzy teska. Zblazowanej i skwaszonej po sobocie. Leniwie rozkładał sprzęt i musiał przyjąć dobre 2 browary, zeby zacząć coś grać. Rap Szalet odbył sie w 5 edycjach. Na każdej było nie mniej jak 200 osób. Mieliśmy przyjemnośc gościć oprócz całej masy wrocławskich dj'ów takich panów jak Mentalcut, J-Son czy Druh Sławek. Zajawa!


Do tego masa mniejszych spraw o których chyba nie mam siły już pisać. Dzis dopaprałem już chyba ze 3 posty i mam dosyć. Koniec nostalgii, czas na rzeczywistośc.

0

rap kat

nowy rok witałem w rabce. po raz drugi z rzędu, a po raz czwarty z rzędu był to nowy rok witany ze snow nation. wszystkie sylwestry z moim braciakiem były dobre, więc o ten zbytnio sie nie martwilem. tym razem było troche inaczej, bo było mało znajomych i dużo pobocznych wrocławskich ekip. skład liczący około 60 osób. wszyscy wyglądający na melanżowników. nadwornym grajkiem w tym roku był mój człowiek tesko więc o jakość muzyki też nie miałem co sie martwić, bo ja sie zawsze lubie  sie bawic, kiedy on gra. przyjechalem z magdą jej kremowozem 30.12. Rabka zastała nas wiosenną pogodą i choć bylismy 30km od Zakopca, to śniegu nie było ani grama i wcale nie żałowałem, ze nie zabrałem ze sobą sprzętu. w pierwszy dzień zrobiliśmy tradycyjnego grilla pod drewnianym dachem z hamburgerami z rusztu. na szczęście pogoda nas przyjemnie zaskoczyła bo tego wieczoru zaczął padać śnieg i tak padał przez całą noc. zatem poranek sylwestrowy zastał nas z przyjemną 15cm warstwą śniegu i nareszcie poczułem się jak na wyjeździe w górach. o samym sylwestrze cóż tu opowiadać. potężna najebka wódką i łiski. impreza w stylu PRL. ludzie wzieli to sobie do serca, bo było pare naprawde dobrych kreacji. moimi faworytkami były magda i marta z bielska białej. jedna przebrana za krysie z dancingu w niedopasowanej kwiatowej sukience i  torebce na długim łańcuszku i obciachowych pantoflach na stopach. druga za to przebrana była za jole z wakacji w bułgarii w kolorowym stroju i eleganckich okularach przeciwsłonecznych. tesko spisał sie na medal, bo nawalił się wczesnie, a ja najbardziej lubie jak tesko gra nawalony. nie zszedł z decków do 4am i popisywał się dobrymi szyderami w stylu bananowego songu. tej nocy wszyscy sie przy tym bawili jak złoto. następny dzień to późne śniadanie od Pani Czesi (ona chyba faktycznie tak sie nazywała). Ta pani jest super miła, bo zawsze przychodzi do stolika i przynosi ciepłe posiłki i miło sie uśmiecha. Pewnego razu wprowadziła nas w stan konsternacji, kiedy zapytała zawadiacko "Panowie, macie parówki?" Wszyscy zgodnie odpowiedzieliśmy, że mamy choć nie wiem czy gadaliśmy o tych samych parówkach. Pierwszy stycznia przeszedł więc na spokojniej. Było frisbi na śniegu i jakaś mała koszykówka z młodymi od kopra. Wieczorem tradycyjnie zagraliśmy w mase gier planszowych od rummikuba poczynając, na tabu kończąc. Drugi stycznia zastał nas prędko i trzeba się było zawijać. Rabka pożegnała nas temperaturą 12C i słońcem takim, że w furze siedzieliśmy w okularach przeciwsłonecznych. Bardzo ładnie to wszystko wypadło. Jaram się. Wiec oby 2012 był też taki pogodny. Bo inaczej w ryj.

0

rikap od wuja gunthera

rikap robie, bo chce dobrze pamietac to, czego sluchalem w mijającym właśnie roku, a słuchałem sporo bo miałem dla siebie duuuużo czasu. Ten post przyda mi później. Ciekawe czy w wieku 40 lat bedę zdolny słuchać tego co tu wybrałem.

W ubiegłym roku sporo muzyki kopałem sam i to obrodziło w nowe zajawy i dźwięki, których kiedyś nie lubiłem, a teraz mocno mi się podobają. Pomógł też fakt, że po raz pierwszy w życiu dorobiłem się własnego laptopa i wszystkie rzeczy moge sobie układać po swojemu i chodzic z nim wszędzie.
Ten rok generalnie mogę uznać jako spektakularny powrót do rapu, którego np. w 2010 praktycznie w ogóle nie słuchałem. Rap chyba był, jest i będzie muzyką mojego życia i żadne elektro klikanki nie zmienią mojego zdania. Ten rok pokazał mi, że w rapie dalej się w chuj dzieje, ze sie zmienia, plus po prostu zacząłem wracac do starych płyt. Drugie spostrzeżenie na 2011 rok to to, że mocno przestałem słuchać płyt długogrających (pomijając fakt ze wychodzi masa epek albo singli a nie płyt, które mają więcej niż 5 numerów). Miło wspominam odsłuchiwanie takich płyt. Tak żeby leciała od początku do końca. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz... A tymczasem troche sie wszystko zmieniło. W muzyce pojawił się pojebany pęd, parcie na mode, zmiana trendów co 4 dzien, wymyślanie kolejnych 300 nowych gatunków muzyki, nieograniczony do niej dostęp  za pomocą komputera. Nie wydaje mi się to do końca fajne, a na pewno troche bezduszne i choć sam sie poddałem zajawie na śledzenie muzyki na bieżąco i pogonią za nią, to nie do końca to akceptuję.

Inspiracji muzycznych było kilka. Dużą z pewnością był i jest kodziro, bo jaramy sie podobnymi rzeczami i wyrośliśmy na podobnych dźwiękach. w tym roku spędziłem z nim jakieś 3 miliardy godzin gadająć o muzyce jaka wychodzi teraz i jakiej słuchaliśmy pare lat temu. Jest też jedynym koleszką, do którego mogę przyjść, żeby muzyki posuchać i mniej lub bardziej poważnie o niej porozmawiać i jestem mu za to niezmiernie wdzięczny. Plus diggin, które prowadzi, którego cała potęga polega na zaglądaniu w "krejty" wpływowych i szanowanych polskich kotów, którzy na muzyce sie znają i dzielą się dobrymi rzeczami.

Inspiracją był tesko, z którym robiłem rap szalety. Nie znam bardziej wszechstronnego klubowego dja we wrocławiu. Zawsze wyciągałem od niego jakieś zajebiste taneczne numery.

Inspiracją byli też moi dawni współlokatorzy z Januszowickiej i moja była, która też potrafiła nakarmić dobrymi dzwiękami na chacie.

No i wszystkie blogi typu aflyvariety, drkrank, elevatorhiphop. Magazyny typu urb.com czy portale jak xlr8r, soundcloud i bandcamp były lekturą tego roku. Dostałem sowitą dawkę brzmień. Poniżej luźne i osobiste zestawienie tego co leciało na słuchawach od stycznia po ostatnie dni grudnia 2011.

Albumy z 2011

Martyn - Ghost People
Dj Czarny/Tas - Passion, Music, Hip Hop
Dorian Concept - Her Tears Taste Like Pears
Naive Machine - Robot Ramification
Flako - The Mesektet
Ghostpoet - Peanut Butter Blues and Melancholy Jam
Jacques Greene - The Look
Joker - The Vision
Julio Bashmore - Everybody Needs a Theme Tune
Looptroop Rockers - Professional Dreamers
LV & Joshua Idehen - Routes
Modeselektor - Monkeytown
Salva - Complex Housing
SBTRKT - SBTRKT
Viadrina - Bodymind
Wiley - 100% Publishing

Albumy nie wydane w 2011

Eldo –  Zapiski z 1001 nocy

Kixnare – Digital Garden
The Whitest Boy Alive - Rules
Kev Brown – I do What I Do
Bonobo – Black Sands
El-B – Roots of El-B
Dubbel Dutch - Throwback
Kathy Diamond – Miss Diamond to You
Mount Kimbie – Crooks and Lovers
My Dry Wet Mess – Irrational Alphabet

Hity 2011 (nie ma lepszych czy gorszych. wszystkimi sie jarałem i tłukłem kilkudziesięciokrotnie)

Aluna George - You Know You Like It
Burial and Four Tet and Thom Yorke - Ego
C2C - FUYA
Chinese Man - Get Up
Danny Daze - Your Everything
Debruit - Accorde Don
DJ Czarny Tas feat. Melodiq - Let's Rise
Dj Mehdi - TragicoMehdi
Dorian Concept - toe games made her giggle
Eats Everything - Entrance Song
Evidence - You
Flume - Sleepless ft. Antony For Cleopatera
Fulgeance - Glasgow Lunacy
Galus - Futura
Henrik Koefod - Fell
Hudson Mohawke - Thunder Bay
Joker - Back In The Days
Joker - Lost
Julio Bashmore - Ask Yourself
Kahn - Like We Used To
Kingdom - Let You No
Looptroop Rockers - Joseph (feat. Lisa Ekdahl)
Lykke Li - I Follow Rivers (The Magician Remix)
Machinedrum - Now U Know Tha Deal
Martyn - Masks
Modeselektor - Berlin feat. (Miss Platnum)
Mosca - Bax
Myrryrs - Feel U (Clicks & Whistles Remix)
Coco Bryce - Polaroid Sunset
Nitin Sawhney -  Devil and Midnight (LV Remix)
Notes To Self - Nobody
Notes To Self - Today
Onra - The Anthem (Flume Remix)
Salva - Keys Open Doors
SBTRKT -  Living Like I Do (Feat. Sampha)
SBTRKT - Trials of the Past
Slugabed - Moonbeam Rider
The Chain - Lostwithiel
The Phantom - Ceremony
Viadrina - Bodymind
Viadrina - Lullaby
Wiz Khalifa - On My Level ft. Too Short

Hity nie z 2011

Alchemist - Hold You Down ft Prodigy,Nina Sky & Illagee
Belle and Sebastian - I Want The World To Stop
De La Soul - A Roller Skating Jam Named Saturdays
El-B - Digital (feat. Juiceman)
Eldo - Tancze z nia
Fantastic Mr. Fox - Sepia Song
Jaylib - Hydrant Game (Instrumental)
Kev Brown - Work In Progress
Wich feat. Promoe - Colgate White
Kotchy - Sing What You Want (Rusko's Skwee Remix)
Mount Kimbie - Carbonated
Naive Machine - Sept i Share
Tha Dogg Pound - Cali Iz Active
Soulja Boy - Turn My Swag On (Lunice Remix)
Ta-ku - Ladies Night
Onra - The Anthem
Gangstarr - Above The Clouds

2

bardak na wtarom etaże

mało rzeczy ucieszyło mnie bardziej w 2011 od organizacji "bałaganu na strychu". impreza odbyła się już dawno ale chce o niej krótko napisać, bo naprawde dumny jestem z tego jak wyszła. To była kolejna odsłona sezonu grzewczego, która przebiła oczekiwania wszystkich. Organizowana w ekspresowym tempie i angażująca więcej pomysłu niż pieniędzy udowodniła, że we wrocławiu da się dojebać elegancką bibe-petarde, której nikt w berlinie by się nie powstydził.

8 grudnia udało się dogadać z miłą Asią na wynajęcie Studia BWA. Impreza miała sie odbyć 17.12 w miejscu marzenie. Ponad 300m2 na drugim piętrze w praktycznie pustej kamienicy w samym środku miasta. Miejsce dla wielu nieznane. Stare drewniane deski na podłodze i jedna wielka przestrzeń, z którą można było zrobić wszystko. Szybki ogar line-upu nastąpił w jeden dzien. Na szczęscie nasi lokalni koledzy-faworyci mają w sobie dużo entuzjazmu do podpinania się do takich eventów. Byli:  QTV, Pączek i Kazula - wystarczająco żeby dopaprać piękną dyskotekę. Bary i szatnie budowaliśmy w dzień imprezy. Skorzystaliśmy z dużej ilości mebli z magazynu BWA i zrobiliśmy całkiem przyjazną przestrzen z tej galerii. Ściągneliśmy z makro 100 kilo lodu ze stoiska rybnego, bo nie było w czym chłodzić alku. Wrzucaliśmy więc browary i wódkę do wanienek do kąpania dzieci zalanych wodą i wypełnioną lodem. Wódka za 5zł, browar za 6. Nikt nie mógł marudzić, że za drogo. Zaczeliśmy o 22. Po godzinie było 100 osób. O Północy było 220. Event postawiony tylko na fejsie urósł w przeciągu paru dni. Frekwencja była potężna. Kodziro 2 razy jeździł do tesco, bo zaczynało brakować nam alkoholu. W środku nocy wyszedłem zobaczyć co się dzieje na parkiecie i zachciało mi się płakać ze szczęścia. Widziałem Kazule grającego dla jakichs 200 osób tańczących na zapchanym parkiecie. W całym pomieszczeniu było wtedy już lekko ponad 300 osób. Wszyscy uradowani, tańczący i ciepło przyjmujący każdy zagrany numer. Na ścianie wizualki z filmu dokumentalnego o ocenie, którymi jarali się wszyscy. Zajebisty humbak pływający nad głową Pączka wyglądał ekstra . Pączek położył monetę na igle, żeby sprawdzić jak drży sala. Moneta przekoczyła z orła na reszkę. Nice! Stara, wysłużona niemiecka podłoga od basu i ilości osób w nią tupiących chodziła w każdym kierunku. Piękne, nic więcej nie da się powiedzieć. Wtedy byłem w sumie zesrany ze strachu, bo ja naprawde bałem się zlądować na pierwszym piętrze. Na klatce schodowej zaś armia ludzi próbujących wejśc do środka, kiedy od długiego już czasu przestaliśmy wpuszczać. Tańczone było ponoć do 6am. Ponoć, bo ja o 4.30, jak zaczęło się robić luźniej zacząłem pić nieśmiałą wódkę ze wszystkimi znajomymi. Skończyło sie urwanym filmem i 2 godzinnym snem na fotelu koło żula, który władował się do środka klubu i zasnął koło mnie nie zauważony przez nikogo!

Następny dzień, to powrót do BWA na mniej szczęśliwą część organizacji imprez. Sprzątanie. Przyszliśmy tam we trójkę. Ja, Pefex i Kodziro i przez pierwsze 2 godziny nikt nie był zdolny kiwnąć palcem żeby cokolwiek posprzątać z tego bajzlu. Siedzieliśmy i czekaliśmy aż samo się ogranie ale niestety nic takiego nie nadchodziło.

Przy całej zajawie sporo też stresu się nabawiliśmy przy robieniu tego całego bałaganu na strychu. Zaczeło się od pożyczonego transportowego busa, który wzieliśmy od jednego ziomeczka. Przez cały weekend stresowałem sie, ze przetarłem mu cały bok, bo wgniecenie i rysy wyglądały dziwnie świeżo. Przy zwrocie okazało się, że jednak to nie my. Jednak hitem były skradzione obrazy! W jednym z pomieszczeń galerii wisiały zajebiste obrazy. Takie szablony drukowane na płótnie. Cala seria, chyba 8 sztuk. Street artowy styl. Fajnie komponowały się na ścianie, wisiały wysoko więc zdecydowaliśmy się ich nie ściągać wierząc, że nic im sie nie stanie. No i się kurwa przeliczyliśmy. Wszystkie obrazy zniknęły i Aśka z BWA raczej nie była z tego powodu zadowolona. Na szczęście potęga facebooka jest wielka. Puściliśmy list gończy za kimś kto je sobie przywłaszczył i po 2 dniach do BWA zawitał opatulony w szaliki typ, ktory zostawił karton, a w nim wszystkie obrazy! Cwaniura. Do tej pory nie wiem jak przy takiej ilości ludzi udało mu się najpierw zdjąć, a potem wymknąć z 8 obrazami i być niezauważonym przez nikogo. Z resztą nieważne. Najważniejsze jest zakończenie. A los okazał się być dla nas łaskawy. Bałagan na strychu jest dla mnie wydarzeniem muzycznym grudnia we wrocławiu i jaram się, ze we 3 udało sie nam go zrobić, bo zrobiliśmy ją 100% po swojemu, a breslau to kupił. jaram się, ze breslau kupuje takie rzeczy.

0

aj rekomend to tejk żurek

obsuwa straszna na blogu ale nie mialem nastroju zeby cos dojebac ostatnio. dzis po raz kolejny zaskoczylem samego siebie. odpalilem moje konto internetowe i sie zalamalem. okazalo sie, ze w okresie swiateczno sylwestrowym wydałem o 1000zl wiecej niz mi sie wydawalo. to tak jakby mnie ktoś zahipnotyzował i codziennie bez mojej świadomości podchodziłbym do typa z wąsami, wyciągał stówe z kieszeni i dawał mu ją przez 10 dni.  kradziez raczej nie wchodzi w gre. zatem kolejny zajebisty wyczyn z mojej strony, bo jeden koła to nie przelewki. 2012 zaskakuje od samego początku. tyle z newsów ostatnich godzin.

jezeli chodzi o okres swiateczny - jeszcze nie opisany, to historię podlaską ujmę w krótkim opisie.

braciak sika na faraona. Krajowa "8",
okolice Piotrkowa Tryb.
Tradycja rodzinna nakazuje udać się na święta w odległe podlasie (tam gdzie rysie, piżmaki i sklepy z meblami dla białorusinów). Skład wyjazdowy w tym roku był godny. Wrocław jechał na 2 fury. W jednej starzy, siora, wujek i jego spoko żona. Dojechali w 10 godzin. Ci nie prowadzący dali rade w trasie przyjąć po pół litra na głowe i ponoć było strasznie śmiesznie. Ja zaś jechałem w furze z bratem i jego żoną, popularnie zwaną żonką-wodzionką. Alkoholu nie dotkneliśmy. Dojechaliśmy przez te mizerne polskie drogi w 7,5h ale każdy wrzucił na trasie po wigilijnym wieśmaku i czikenie. Tez było spoko.

W wigilie klasycznie. Spoko atmosfera, dobry kompot z suszu, dziadek spiewający kolędy na akordeonie, gadki o tym że "na Lubelskiej nowy chodnik położyli" albo że mój kolega z klasy w Halasach najebany z kolegami na drzewie się furą zawinął. Normalne podlaskie gadki. Troche sie z nich smieje. Z drugiej strony jakie miasto, takie gadki.

Jeżeli chodzi zas o żarcie, to w tym roku miarka się przebrała i oficjalnie mam w dupie wigilie. Dość tych pojebanych majonezowych sałatek i tony grzybów na 15 różnych sposobów. Mam 26 lat, jestem rosłym kawalerem, który cieszy się dobrym zdrowiem ale nie juz nie jestem zdolny tego trawic. Jezeli kogoś jara to, zeby w nocy wstawac i robic kupe 3 razy, bo akurat wtedy twoje ciało było zdolne zeby przemielic te tony ciezkiego polskiego prowiantu które zjadlem o 17 to spoko. Ja robie to sobie po raz ostatni i jestem wkurwiony na polskie potrawy, bo są pojebane. Juz wole se zapiekanke zjesc na wigilie. Karp - kurwa przeciez tego nie da sie jesc. Porosty z mułem bagiennym smakują lepiej. Moja babcia, którą kocham bardzo ma tez swoją ulubioną potrawe, która niefortunnie zawsze pojawia się na stole najbliżej mnie i jest mi polecana i wpychana na siłe jako orgazm dla podniebienia. Wygląda to tak, że najpierw gotuje jakąś rybkę, później chyba mieli ją z kaszą albo innym zapychaczem i zalewa galaretą. Przy całym szacunku dla niej w dalszym ciągu nie jestem nawet zdolny siedziec koło tego przy stole, bo wygląda troche tak jakby któs kazał ci biec po drodze i wpiedalać w tym samym momencie ziemniaki gotowane z szarym papierem toaletowym i zalewać mlekiem. W pewnym momencie nie dajesz rady i rzygasz do kałuży. Jak popatrzysz na tę nieszczęsną, bogu ducha winną kałużę, to tak mniej więcej wizualnie wygląda to danie. Babcia kocha swoje wnuki więc mi wybaczy tę smutną ale prawdziwą opowieść.

Problem jedzenia w świeta pojawia się niestety podwójnie. Bo ja w boże narodzenie chodze do 2 różnych babć osobno. Więc zaraz po wigilii u jednej, nawtykany sałatkami i pasztetem, zakładam kurtke i zawijam do drugiej. Tam gadka wygląda jeszcze bardziej dramatycznie, bo zamiast pogadać z babcią i dziadkiem o wszystkim (a widuję ich raz na rok), cały pobyt tam polega na przekomarzaniu się z babcią o tym czy aby nie chce więcej zupy albo czy jednak nie przekonałem się do galarety w karpiu. Wiec wigilia to potężny test mojej asertywności. Dzieki bogu tylko przez 2 dni, bo ja bym umarł. Słyszałem ze w Warszawie w wigilie oddziały ratunkowe przyjeły kilkadziesiąt zgłoszeń i interwencji od ludzi, którzy ulegli przejedzeniu. Ja pierdole. Jak wieprze. Wróciłem na chate ociężały ale radosny, ze juz skończyła się ta gastronomiczna agonia. W lodówce zastałem 3 półki wypełnione galaretą... Kto to zjadł po świętach, tego nie wiem ale ja na
tamtą chwilę chciałem się zastrzelić. Jak będę kiedyś wyprawiał święta to obiecuje, że z ryby max co bedzie to pasta kawiorowa z ikei, a jedyne co bedzie przypominało galaretę to haribo. Danie główne - schabowy (albo zeby było bardziej na cwanie i dla podkreślenia wagi momentu bożego narodzenia zrobiłbym de volaille). Na przystawki zapiekanki. Zupe zrobiłbym jakąś głupią. Może to byłby dobry moment, zeby dopaprać wodzionkę...