rikap osobisty 2011

jak podsumuje ubiegłoroczne perypetie walecznego gunthera heimllicha? chyba nie najlepiej, bo dużo poszło nie po mojej myśli i niekoniecznie takiego roku sobie życzyłem, jaki dostałem. na pewno sporo się działo. ale mogło być w tym 2011 więcej dobrej karmy, niż tej złej.

firma - chyba tak se. w sumie to myslalem zeby z niej zrezygnowac. kiedy tylko zaczął się sezon na zarabianie dobrej ciapy, poczulem powiew wakacji i pojechałem do belgii do kolegi na miesiąc w najgorętszym dla mnie okresie. nie uruchomiłem tez wyczekiwanej strony internetowej. jak boga kocham, nie mam pojecia jak ludzie mnie znajdowali... nie znam nikogo, kto tak mocno pracowałby na to, żeby szkodzić bardziej swojej własnej firmie. no cóż. okazało się jednak, że choć skutecznie utrudniam ludziom znalezienie mnie w sieci i gdziekolwiek indziej, jednak gdzieś jakimś fartem do mnie trafiali i ten rok nieoczekiwanie i szczerze mogę sobie przyznac, ze niezasłużenie podarował mi bardzo wiele bardzo dobrych ofert i kontaktów. zaczynając od odpalenia nowych usług, po bycie współtwórcą jednego z projektów na duzy kongres, prowadzenie serii wykłądów dla bibliotek i instytucji, obsłudze wrocławskich festiwali... dostałem też kolejną zajebistą rekomendację od pani z duzego ładnego amerykanskiego magazynu, a wassapy figurują na najwiekszym portalu swiata z mojej branży. Nie wiem w jaki sposób dostałem tyle szczęścia, biorąc pod uwagę, ze niewiele na to pracowałem ale nie ukrywam, ze jednak takie momenty dają motywacje żeby może spiąć dupę i robić to dalej.

rozstałem sie też z taką jedną po paru dobrych latach, więc sercowo też nie poszalałem i kosztowało mnie to sporo nerwów w ubiegłym roku ale nie bede sie jakos specjalnie rozwodzil na ten temat.

nie do końca jestem też dumny z tego, ze od pół roku mieszkam na tym końskim wrocławskim wypizdowie wraz z rodzicami. wiem, ze juz niedługo to sie zmieni ale chciałbym już coś z tym zrobić.

odkryłem siebie na nowo i czasem nie dowierzałem, ze mogę się jeszcze sam sobą zaskoczyć. niestety często z tej dziwnej/bardziej mrocznej/melanżowej strony - odkryłem że moge zagubić się w wakacyjnym melanżu na dobre kilkanaście dni i nie przeszkadza mi fakt, ze wychodze z chaty w piątek o 16, a wracam w poniedziałek o 17 cały czas mając te same ciuchy na sobie... dowiedziałem sie też, że umiem biegać 7km najebany bez zatrzymywania się o 6am (i nie dziwne jest tylko to, że umiem to zrobić ale że ja właściwie miałem na to ochotę). nigdy w życiu niczego nie zgubiłem ani nikt mi nic nie ukradł. w tym roku skradziono mi laptopa, kurtkę, dobrych parę stów, paszport, klucze do domu. Umiałem też miesięcznie wydać średnią krajową na wódkę i kebab. Byłem też zdolny do troche babskich numerów typu zatrzaskiwanie kluczyków w samochodzie. Zepsułem też komuś łóżko, którego nikt nie zepsuł przez 26 lat. wystarczyło, ze wszedlem tam raz i zrobiłem spektakularny "przerzut ninjy" i rozsypało się całe jak domek z kart i bardzo mi wstyd za siebie.

z dobrych momentów pamiętam miłe wakacje jakie dane mi było przeżyc. 3 z nich zawdzięczam mojemu ziomkowi Olivierowi, w którego towarzystwie je spędziłem. Najpierw byłem w maju na 5 dni w Nicei na wakacjach marzenie. Mieszkaliśmy w domu na szczycie wzgórza, z basenem i widokiem na wszystko z zajebistymi, pogodnymi ludźmi. Później cały lipiec siedziałem w Gent, mieście w którym czuje sie prawie tak swobodnie jak we Wro. Było sporo pracy ale każdy wolny moment to pełen hedonizm, wiec traktuje ten wyjazd jako pełną odmułę i odpoczynek. Ostatecznie byłem na przypałowym wyjeździe w Gent jeszzcze grudniu.

Dobrze będe wspominał też piękny wyjazd z brendą i kodziro do warszawy na ładną imprezę, a pózniej przejazd do krakowa na Unsound.

Jeżeli chodzi o sfery dumy, to jedną rzecz opisałem już pare postów temu. Sezon Grzewczy i Bałagan na strychu wypaliły jak sie masz. Ale w lecie był Rap Szalet i jarałem sie jak dziecko, ze udało się zrobić cos tak prostego i dobrego. Moje hamburgery okazały się być okrzyknięte przez wielu najlepszymi buxami w twierdzy wrocław a Rap Szalet dla niejednej osoby był najpiękniejszym sposobem na niedzielne relaksy w mieście. Słońce, leżak, browar, kupe ludzi naokoło, frisbee, platany na bulwarze, policyjne suki przejeżdżające po promenadzie, dzieciaki z houla hop na trawniku, podwójna skakanka na asfalcie, centrum miasta, kupe ludzi na zboczu wzgórza polskiego i piękne sety z najlepszymi rapami od gości, którzy na rapach rośli, a wielu rapów już dawno nie gra. Nie zapomnę setu Piotrka z numerami tylko od Dj Premiera albo mike'a z niemieckim rapem. Nie zapomnę twarzy teska. Zblazowanej i skwaszonej po sobocie. Leniwie rozkładał sprzęt i musiał przyjąć dobre 2 browary, zeby zacząć coś grać. Rap Szalet odbył sie w 5 edycjach. Na każdej było nie mniej jak 200 osób. Mieliśmy przyjemnośc gościć oprócz całej masy wrocławskich dj'ów takich panów jak Mentalcut, J-Son czy Druh Sławek. Zajawa!


Do tego masa mniejszych spraw o których chyba nie mam siły już pisać. Dzis dopaprałem już chyba ze 3 posty i mam dosyć. Koniec nostalgii, czas na rzeczywistośc.

0 komentarze:

Prześlij komentarz