aj rekomend to tejk żurek

obsuwa straszna na blogu ale nie mialem nastroju zeby cos dojebac ostatnio. dzis po raz kolejny zaskoczylem samego siebie. odpalilem moje konto internetowe i sie zalamalem. okazalo sie, ze w okresie swiateczno sylwestrowym wydałem o 1000zl wiecej niz mi sie wydawalo. to tak jakby mnie ktoś zahipnotyzował i codziennie bez mojej świadomości podchodziłbym do typa z wąsami, wyciągał stówe z kieszeni i dawał mu ją przez 10 dni.  kradziez raczej nie wchodzi w gre. zatem kolejny zajebisty wyczyn z mojej strony, bo jeden koła to nie przelewki. 2012 zaskakuje od samego początku. tyle z newsów ostatnich godzin.

jezeli chodzi o okres swiateczny - jeszcze nie opisany, to historię podlaską ujmę w krótkim opisie.

braciak sika na faraona. Krajowa "8",
okolice Piotrkowa Tryb.
Tradycja rodzinna nakazuje udać się na święta w odległe podlasie (tam gdzie rysie, piżmaki i sklepy z meblami dla białorusinów). Skład wyjazdowy w tym roku był godny. Wrocław jechał na 2 fury. W jednej starzy, siora, wujek i jego spoko żona. Dojechali w 10 godzin. Ci nie prowadzący dali rade w trasie przyjąć po pół litra na głowe i ponoć było strasznie śmiesznie. Ja zaś jechałem w furze z bratem i jego żoną, popularnie zwaną żonką-wodzionką. Alkoholu nie dotkneliśmy. Dojechaliśmy przez te mizerne polskie drogi w 7,5h ale każdy wrzucił na trasie po wigilijnym wieśmaku i czikenie. Tez było spoko.

W wigilie klasycznie. Spoko atmosfera, dobry kompot z suszu, dziadek spiewający kolędy na akordeonie, gadki o tym że "na Lubelskiej nowy chodnik położyli" albo że mój kolega z klasy w Halasach najebany z kolegami na drzewie się furą zawinął. Normalne podlaskie gadki. Troche sie z nich smieje. Z drugiej strony jakie miasto, takie gadki.

Jeżeli chodzi zas o żarcie, to w tym roku miarka się przebrała i oficjalnie mam w dupie wigilie. Dość tych pojebanych majonezowych sałatek i tony grzybów na 15 różnych sposobów. Mam 26 lat, jestem rosłym kawalerem, który cieszy się dobrym zdrowiem ale nie juz nie jestem zdolny tego trawic. Jezeli kogoś jara to, zeby w nocy wstawac i robic kupe 3 razy, bo akurat wtedy twoje ciało było zdolne zeby przemielic te tony ciezkiego polskiego prowiantu które zjadlem o 17 to spoko. Ja robie to sobie po raz ostatni i jestem wkurwiony na polskie potrawy, bo są pojebane. Juz wole se zapiekanke zjesc na wigilie. Karp - kurwa przeciez tego nie da sie jesc. Porosty z mułem bagiennym smakują lepiej. Moja babcia, którą kocham bardzo ma tez swoją ulubioną potrawe, która niefortunnie zawsze pojawia się na stole najbliżej mnie i jest mi polecana i wpychana na siłe jako orgazm dla podniebienia. Wygląda to tak, że najpierw gotuje jakąś rybkę, później chyba mieli ją z kaszą albo innym zapychaczem i zalewa galaretą. Przy całym szacunku dla niej w dalszym ciągu nie jestem nawet zdolny siedziec koło tego przy stole, bo wygląda troche tak jakby któs kazał ci biec po drodze i wpiedalać w tym samym momencie ziemniaki gotowane z szarym papierem toaletowym i zalewać mlekiem. W pewnym momencie nie dajesz rady i rzygasz do kałuży. Jak popatrzysz na tę nieszczęsną, bogu ducha winną kałużę, to tak mniej więcej wizualnie wygląda to danie. Babcia kocha swoje wnuki więc mi wybaczy tę smutną ale prawdziwą opowieść.

Problem jedzenia w świeta pojawia się niestety podwójnie. Bo ja w boże narodzenie chodze do 2 różnych babć osobno. Więc zaraz po wigilii u jednej, nawtykany sałatkami i pasztetem, zakładam kurtke i zawijam do drugiej. Tam gadka wygląda jeszcze bardziej dramatycznie, bo zamiast pogadać z babcią i dziadkiem o wszystkim (a widuję ich raz na rok), cały pobyt tam polega na przekomarzaniu się z babcią o tym czy aby nie chce więcej zupy albo czy jednak nie przekonałem się do galarety w karpiu. Wiec wigilia to potężny test mojej asertywności. Dzieki bogu tylko przez 2 dni, bo ja bym umarł. Słyszałem ze w Warszawie w wigilie oddziały ratunkowe przyjeły kilkadziesiąt zgłoszeń i interwencji od ludzi, którzy ulegli przejedzeniu. Ja pierdole. Jak wieprze. Wróciłem na chate ociężały ale radosny, ze juz skończyła się ta gastronomiczna agonia. W lodówce zastałem 3 półki wypełnione galaretą... Kto to zjadł po świętach, tego nie wiem ale ja na
tamtą chwilę chciałem się zastrzelić. Jak będę kiedyś wyprawiał święta to obiecuje, że z ryby max co bedzie to pasta kawiorowa z ikei, a jedyne co bedzie przypominało galaretę to haribo. Danie główne - schabowy (albo zeby było bardziej na cwanie i dla podkreślenia wagi momentu bożego narodzenia zrobiłbym de volaille). Na przystawki zapiekanki. Zupe zrobiłbym jakąś głupią. Może to byłby dobry moment, zeby dopaprać wodzionkę...

0 komentarze:

Prześlij komentarz