0

foto bene bez luxu

klasyk w gent. kawa na dachu chaty oliviera. w odległym planie centrum

biuro oliviera w spoko przestrzeni pomagazynowej

dwupoziomowy parking na rowery przy dworcu w gent

dworzec w antwerpii. najlepszy na swiecie. kurwa tam pociągi wjeżdzają na stacje na 3  poziomach.

antwerpia centrum

najlepsza szama w rotterdamie - "kapsalon"

najtańsza i najlepsza domowa szama w rotterdamie

najchujowszy budynek w belgii jaki widziałem. justin center może z nim konkurować. antwerpia, środek centrum.

0

izaura z kalcedonem


świeta przyszli więc jest czas na update do bloga. najpierw resztka opowiastek z belgii w dość szybkim tempie.

choc do oliviera przyjechałem w momencie kiedy miał na prawde duzo na głowie, to zrobil wiele aby spedzic ze mna sporo czasu. do tego był podekscytowany, bo wlasnie kupil dom dla siebie i jego dziewczyny, wiec powodów do celebrowania bylo sporo. w pierwszy dzien duzo bujalem sie z judy. jezdzilismy samochodem po rozne pierdoly i gadalismy o tym ze fajnie jest byc w ciązy. pojechalismy z nią do starych oliviera, których lubie i zawsze ich odwiedzam podczas wizyt. wieczorem dolaczyl do nas olivier i poszlismy do martino's. to takie legendarne miejsce w gent z zajebistymi stekami i pieczonym mięsem w ich własnej marynacie, którego receptura jest największą tajemnicą zakładu. To miejsce istnieje od chyba 60 lat, biznes jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, a jego popularność nie gaśnie. Chciałbym takie miejsce we wro. Zjadłem kozak wołowinę z zajebistymi frytkami i mega białym piwem i czułem się jak w niebie. 2 dzien przesiedzialem sporo u oliviera w biurze. gadałem z jego znajomymi, którzy wpadali tam jeden po drugim. w pewnym momencie pośród ogólnego rozluźnienia odpaliliśmy partię w monopol i było całkiem spoko. tego dnia wieczorem poszliśmy do bananowego kolegi oliviera na chate, bo robił domówkę. jarałem się, bo znałem tam na prawde dużo ludzi i miałem wrażenie, jakbym tam mieszkał. było tam sporo osób z wyjazdu do francji, na którym miałem okazje byc w kwietniu. laski w wysokich szpilkach i obcisłych spodniach. chłopaki w jakichs pedalskich koszulkach. na barze same drogie rumy i wyborowa exquisite. pełna pedaliada ale belgowie są troche ciotami i trzeba się z tym pogodzić. im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej sie ich polubi.

nastepny dzien, to lekka zmiana otoczenia i z brudnawego, starego i zapchanego ludzmi i knajpami gent, pojechałem do nowoczesnego, przestrzennego, czystego rotterdamu. wycieczka trwała 2h, a wrażenia niezapomniane bo mogłem pierwszy raz odwiedzić Adama od czasu jego wyjazdu do holandii. Było zajebiście, spedziliśmy cały dzien bujając się razem po mieście i gotując na chacie (w sumie adam i natalia gotowali). Zrobilil gotowane małże w winie i sosie ostrygowym, które w rotterdamie kosztują grosze, a są tak zajebiste, ze głowa mała. jednak rotterdam jako miasto niestety nie powalił. mega tam pusto, zero atmosfery. troche dobrej architektury ale nie na tyle, zeby obsrywać się na każdym kroku. miałem wrażenie, że holendrzy to musi być mocno nieżyciowy naród i w chuj nudny. w sobotę wieczór knajpy na w pół puste. co oni tego dnia robili?

 oczywiście nie ominąłem coffee shopu, w którym byłem pierwszy raz w życiu i skręciłem sobie pięknego lolka z haszu. bardzo ładne wydarzenie. później jeszcze pare butelek wina z adamem na chacie i tak minął mi dzień w rotterdamie. niedziela była dniem powrotu do domu. więc najpierw dostałem się do gent. tam olivier zgarnął mnie na miły i bardzo wystawny obiad u jego rodziców, a zaraz po obiedzie wyjazd do brukseli na lotnisko. zatem w niedziele znajdowałem się na terytorium 3 różnych krajów. yeah. lubie europe, bo jest mała.

0

jak mos def murzyn wciąż w podróży


Jestem z powrotem w twierdzy. Nie było mnie przez 5 dni, bo zaliczyłem bardzo przypałowy wyjazd do belgii i holandii w najlepszym możliwym stylu. Ten post jest z przed 3 dni. Z braku internetu nie dane mi było go wrzucić wcześniej. A było to tak...

Siedze na dworcu w Gent w Belgii. Jestem troche skacowany. Jade do Rotterdamu odwiedzic Adama, którego nie widziałem przez ostatnie 3 miesiące. Gdyby ktoś mi we wtorek rano powiedział że w tym tygodniu pojadę na 4 dni do mojego ulubionego Gent, z którego mam kupe zajebistych wspomnień, a potem odwiedze jeszcze Adama, to mógłbym mocno nie uwierzyć.

Zaczeło się od telefonu, który zadzwonił do mojego ojca we wtorek wieczorem. To był jego dawny szef z czasów, kiedy pracował w świecie dywanów (znaczy się piastował stanowisko starszego wezyra). Ten szef jest z Belgii. Dominique, zajebisty typ. Nie taki typowy belg. Troche przypałowiec. Jest gruby i bardzo serdeczny. Lubi dobrze zjeść. Mój stary blisko się z nim przyjaźnił. Dominique przyjechał do Wrocławia nieoczekiwanie. Nie widział się z moim starym ze 3 lata. Zaprosił go na kolacje i powiedział żeby też zabrał mnie, bo ja też się z nim znam. Chętnie więc się z nim zabrałem. Fajny ten Dominique, a do tego steka z la scali się nie odmawia.

Dominique dalej jest biznesmenem najwyższych lotów ale w jego życiu prywatnym troche się pozmieniało. Bo jest z niego kawał wywrotowca i przeżył jakąś czarną serię nieudanych małżeństw i złych związków. Doszedł więc do wniosku, że baby to chuje i nie ma zamiaru się z nimi już wiecej kolegować. W swym postanowieniu się trzyma mocno, a poszedł nawet o krok dalej i zamiast bujać się z paniami, kupił sobie psa! Spoko luźny golden retriever, którego zabiera wszędzie gdzie może i siedzi z nim w knajpach i karmi krewetkami. Dominique się chwali, ze pies ma 2,5roku i przejechane 250 000km. Dobry wariat. Typ co zarabia w miesiąc tyle, ze król Salomon by się zarumienił jeździ po europie na spotkania biznesowe z psem!
Dominique wyjeżdżał z Wrocławia do Belgii następnego dnia. Nie chciało mu się prowadzić, a do tego musiał pracować na komputerku, więc zaproponował mi, żebym go tam zawióźł, a w zamian kupi mi bilet na samolot do domu. Gunther jest pazernym i łapczywym chłopcem, więc nie zastanawiając się wiele spakowałem tornister i następnego dnia o 10am byliśmy w trasie do Belgii!

Przejazd był ekstra. Gadaliśmy dużo o podróżach, o pieniądzach w walizkach które wywoził z polski do Belgii w czasach dzikiego polskiego kapitalizmu i o fabryce szczotek którą kupił kiedyś za 2 miliony franków, po to by sprzedać po roku za 1 markę po serii fatalnych kontraktów. Dominique mówił też sporo o tym, że psy są o wiele lepszymi kompanami do życia, niż kobiety ale nie uwierzyłem. W każdym razie podróż była szybka i z pewnością pouczająca. O 20 byłem już na stacji w Gent. Odebrała mnie miła, gruba Judy – narzeczona Oliviera. Judy jest gruba, bo jest w ciąży i zajawa generalnie tam u nich na temat dziecka. Zanim pojechaliśmy do domu, obowiązkowo przejechaliśmy przez moją ulubioną nasmażalnie hamburgerów i frytek „Bij Julien en Peter”. Wpierdzieliłem 2 hambuksy, które kocham bardziej niż barszcz z krokietem i szczęśliwy pojechałem przybić piątkę mojemu dobremu ziomkowi Olivierowi. Tak się zaczęło.

0

wielkie kuda, niemnożka, nie ponrawitsja mnie to eta

poniedzialek. ciepło na zewnątrz. wczoraj spadł pierwszy deszcz od chyba 3 miesięcy i wszyscy od razu chcieli się zabić. rozpieściła nas ta jesień. chyba nigdy nie było tak spoko na zewnątrz na koniec roku. w piątek za to rozlosowali nam grupy na euro. załamałem się. grecy przyjeżdzają. kurwa mać. będą też ruscy, więc chyba najwyższy czas odrobić zaległe lekcje z rosyjskiego i zarabiać na nich ciapę. musze sobie jakieś ruskie rapy ściągnąć. na rapach najlepiej się uczy języka.

siedze w rozruszniku. miejscu, w którym w tym roku przerobiłem mniej więcej tyle samo roboczo-godzin, co w swojej własnej chacie. to chyba mój ulubiony punkt roku 2011 w tym kawiarnianym mieście. w środku usiądzie może jakieś max 14 osób. partyk i emilka przejeli ten lokal na nadodrzu po zakładzie napraw kosiarek. kupili zajebistą maszyne do kawy, sami wyremontowali i odpalili to chyba w maju. jako jedni z niewielu zrozumieli, że żeby mieć zajebistą kawiarnie, trzeba włożyć więcej serca niż pieniędzy. patryk obsługuje, a emilka napieka zajebiste serniki i ciasta czekoladowe na chacie. takie z brzoskwinią. nie jaram się ciastami ale ten sernik miażdzy. kawe sami sobie wypalają i tak sobie kręcą swoje spoko miejsce na nadodrzu. rozrusznik jest przy ulicy i ma 2 duże witryny, przez które patrząc można sobie ładnie wyrysować profil nadodrzańskich chlorów i wywrotowców, co sie rozbijają po chodnikach z siatką napchaną flaszką, tanimi fajkami i paprykarzem szczecińskim. czesto widuje też panią zamiatającą chodniki, co sie buja z takimi dwoma podłużnymi psami, co sie po uszach gryzą i nie odstępują ją na krok. ghetto psy... albo te dzieciaki z kwadratu w bluzach dill gangu z plastikowymi ak-47 w rękach co sie ganiają po podwórkach i nie mają sie gdzie podziać. najpierw wbijają do środka i udają, że terroryzują emilke, a potem siadają na kanapach jakby to była ich baza i grają w chińczyka. trudno powiedzieć co z nich w przyszłości wyrośnie ale to spleśniałe otoczenie chyba im nie pomoże zostać maklerami. skąd oni mają cheedar na te kurwa bluzy. one chyba ze 200 kosztują albo więcej. a na rydgiera sklep dill gangu działa w najlepsze. wiadomo, że to punkt, gdzie chyba znajduje się najwięcej odbiorców tych wybitnych produktów kształcących młodzież na mocnych i eleganckich gangsterów ale skąd te łebki mają na to ciape????

śmieszne jest to we wrocławiu, ze wystarczy przejść na drugą strone odry i wchodzisz do innej galaktyki, w której dużo potencjału i nadziei urzędu miasta na stworzenie czegoś niesamowitego, czego chyba sami nie potrafią dokładnie określić ale tu jeszcze minie sporo lat zanim nastąpi jakiś spektakularny przeskok. w każdym razie nawet taki mały rozrusznik daje tę nadzieję. w ogóle mi tu nie po drodze. ale wypiłem tu już chyba z 1500 kaw. lato było zajebiste. ławka na zewnątrz, szlugi i liczenie ilości daewoo, których na cybulskiego przejeżdża chyba najwięcej w mieście. patryk odpala sobie gramofon z jego jazzami, przeplatanymi jakimiś dziwnymi breakbeatami i beastie boys. w środku mieszanka ludzi z sąsiedztwa, ekipy z TUMW i nudnych germanistek, co się kolegują Klausem Bachmanem. Jedna brzydsza od drugiej. Rozkminiają jakieś pseudo konferencje i narzekają na swoje dzieci. Filologowie to dziwna rasa. Jak się ich słucha można się zastrzelić. Informatycy są już chyba ciekawsi. Monco nie rozrywkowi ci filolodzy. Sam nim jestem ale sie wstydze. Ide siku.

0

miejskie klasyki

pobudka o 7. jaram się. lubie odpalać dzień wcześnie. jest czas na gazetową sesję, przynajmniej ze 3 blogi muzyczne, spoko śniadanie i porobić coś mądrego co przynosi pieniądze. a propos śniadania. dziś pomyślałem o jakimś innym. wymyśliły mi się rogaliki francuskie. pamietam je z belgii i z paryża jak byłem u kosmy. tanie, chrupkie, nie za słodkie, zapychają i siedzą z kawą jak mało co do jedzenia. liczyłem, że dam rade je kupić w piekarni, którą mam z kilometr od chaty ale w tej z pizdy małomiasteczkowej okolicy, która mizernie próbuje udawać elegancką dzielnicę wrocławia dla ludzi sukcesu nie było to możliwe. było za to opór chleba pytlowego i jakiegoś z takimi ziarnami, co nawet ich nazw nie pamiętam za 8 zeta, bo przecież mieszkam na przedmieściach dubaju i nie mam problemu żeby wywalać 8 zeta na mały chleb. nienawidze tego. w pobliskim supermarkecie ten sam dramat. zero problemu, żeby kupić pastę truflową na włoskim stoisku ale o musztardę sarepską to już czasem trudno. kurwa, gdzie ja mieszkam. co ci ludzie z kwadratu robią? jajka pastą truflową smarują?

jagoda zaprosiła mnie na bal dyplomowy w piątek. spoko. ja przecież kocham bale, więc głupotą byłoby odmówić. zwłaszcza, że będzie w browarze mieszczańskim. same przyszłe stomatologi naokoło przebrani w gajery a la lata 20. nawet se do fryzjera poszedlem wczoraj. nie zeby specjalnie na bal. miałem już dobrą padakę na głowie i włosy w uchu nie są spoko nawet dla mnie. poszedłem zatem do mojego ulubionego zakładu "regina" na śródmieściu. on mnie nigdy nie zawiódł choć zawsze wydawało mi się, ze mojej fryzury nie da sie spierdolić przez nikogo. nawet murarz by sobie poradził... bo chyba każdy fryzjer jest w stanie zrozumieć polecenie "na górze sciąć centymetr, a po bokach i z tyłu jeszcze troche krócej". nie jaram się fajnymi fryzurami. chce mieć po prostu krótsze włosy. mimo to nowocześni styliści wrocławscy, do których miałem nieszczęście trafić ze 3 razy w życiu mają dość spory problem z tą komendą i nie kminią, że nie każdy typ ma ochotę wyglądać jak te wszystkie super chłopaki, które pozują do sesji KMagu albo innego magazynu o niczym. pozują na prześwietlonych fotach, na grubym ziarnie, paląc papierosy, stojąc na molo albo huśtając się na huśtawkach z koleżankami w kurtkach chuligankach....

ile ja się nacierpiałem u tych z dupy fryzjerów. to doświadczenie niczym rozmowa z arabskim kierowcą autobusu. wymiana zdań, z której nikt nic nie rozumie.

- hej, jestem paula.  (nota bene kocham jak fryzjer od razu wita się ze mną jak dobry kolega, żeby przełamać lody i żeby było spoko jak programach na MTV. brakowało mi tylko przyjaznego uścisku albo takiego hollywoodzkiego buziaczka w policzek, gdzie tak na prawde nie dotykasz policzka ustami, tylko delikatnie przytulasz się policzkami. kurwa w stanach są chyba jakieś specjalne zajęcia z tych "buziaczków").

- mateusz...
- to co robimy z twoimi włosami?
- na górze proszę sciąć centymetr, a po bokach i z tyłu jeszcze troche krócej. (zachowuje się formalnie. nie chcę się kolegować z paulą. właściwie to nie specjalnie lubie gadać z fryzjerkami. nie żeby były głupie czy coś. jestem towarzyską osobą i nie mam problemu z gównianymi gadkami z nieznajomymi ale nie zawsze mam ochotę się zbytnio zaprzyjaźniać, zwłaszcza z paulą...)

- a co z grzywką? cieniujemy? na którą stronę się zaczesujesz? (zaczyna się. leci potok pytań, których nie jestem w stanie zwizualizować i zaczynam odczuwać stres, bo nie wiem jak się do nich ustosunkować.  liczyłem, ze po pierwszym pytaniu wysłowiłem się na tyle, zeby paula could get busy with fuckin' scissors

- nie wiem, na którą stronę się zaczesuję - odpowiadam. pokazuję jej dłonią jak to robię. przyklepuje te włosy dłonią, prawie tak, jak głaszczę mojego kota.

- aaa. czyli na prawo. to od dzisiaj będziesz zaczesywał się na lewo. (brzmi prawie jak rozkaz. no ale jak tu nie wierzyć. ona jest stylistką i śledzi trendy w modzie i wizażu).

- czemu na lewo? chyba lubie tak, jak zazwyczaj to robię. (próbuję dopytać skąd te zmiany)
- bo masz ładniejszy lewy profil! (ja pierdole. co ty paula wiesz o moim profilu. siedzisz w tym napchanym kosmetykami salonie, który bije ostrym światłem jak u dentysty i strzyżesz jakichś spedalonych chłopców co przez pół dnia zastanawiają się kiedy w końcu do pull and beara przyjdą te nowe wyjątkowe rurki w bladej czerwieni, które będą w sprzedaży tylko w 3 salonach w polsce i muszą się spieszyć, żeby to oni byli tymi szczęśliwcami. wszystko w salonie naturalnie oplecione jest ładną muzyką w tle a la Cafe del Mar vol. 33 albo Buddha Bar vol. 633) albo inne chill outowe ścierwo. te wszystkie salony chyba się nimi wymieniają jak tazosami.

Ten wywiad o niczym trwa pewnie jeszcze z 3 dalsze minuty. W końcu poddaję się bo nie jestem w stanie dalej tego ciągnąć i krótko ucinam - paula. zrób tak, żeby było ładnie.

Paula zadowolona zabiera się do roboty. Myje mi głowę drogim szamponem. Używa z 6 par różnych nożyczek, zagaduje mnie rozmową, której nie chce prowadzić, bo już od progu chyba byłem wkurwiony że w jakiś sposób tam trafiłem. Strzyżenie mojej głowy trwa jakieś 45min... Nie do wiary. Od "stylisty" wychodzę" bez 45zł i wyglądam jak ciota z jakąś płetwą z tyłu głowy. Do tej pory nie pojąłem paradoksu płacenia dużych pieniędzy po to, żeby się denerwować.

Pyta mnie jeszcze paula czy mi się podoba. Nie mam zdrowia, zeby powiedzieć jej że jest najchujowiej. Chyba przede wszystkim dlatego, ze nie miałbym siły jej wytłumaczyć tego że chujowo "pocieniowała". I co to kurwa za śledź z tyłu... Mówie jej że spoko i wychodzę czym prędzej.

3 razy w życiu miałem sytuacje, ze zrezygnowałem z fryzjera, na rzecz "stylisty". Nie bede się tłumaczył dlaczego to zrobiłem bo pewnie sam teraz nie wiem. Było to o 3 razy za wiele w każdym razie. Dzięki bogu znalazłem "reginę" w tym roku.

Chodzę tam 9 miesięcy. Strzyże mnie taki wysoki misiowaty typ z bransoletką na ręce i krótkimi włosami postawionymi na sztorc. Jest cześkiem jakich mało. Choć strzygł mnie już z 5 razy i ewidentnie mnie kojarzy nie mam pojęcia jak ma na imie. Ja za to wcale od niego nie wymagam, żeby on znał moje. Wpadam do niego. Mówię dzień dobry. On grzecznie odpowiada dzień dobry.

- tak jak zwykle - pyta.
- tak - odpowiadam (on po pierwszym razie zrozumiał i zapamiętał "krócej na górze, a po bokach i z tyłu jeszcze troche krócej).

Panu fryzjerowi więcej nie trzeba. Skrapia mi włosy takim rozpylaczem do wody, którym pewnie róznież podlewa kwiaty na parapecie ale mam to w dupie i jest spoko. Rozczesuje kłaki grzebieniem i z zabiera się do roboty. Używa do tego 2 par nożyczek, a wizyta u niego trwa 20 min. Nie gadamy na siłę. Jak mam mu coś spoko do powiedzenia, to sie dziele. Jak nie, to moge nie odzywać się przez całą wizytę i też nikomu to nie przeszkadza. Czasem zasypiam. Lubię dźwięk mokrych ścinanych włosów. Po wszystkim Pan pyta czy mi się podoba. Odpowiadam, że jakby mi się nie podobało, to przecież bym nie wracał. On mówi, że cieszy go ta odpowiedź. Just like that. Idę do kasy. Za ladą chyba właśnie Pani Regina nasiaduje ale to tylko domysły, bo Reginy nie znam osobiście. W każdym razie wygląda mi na Reginę, a do Regin mam nosa. Płacę 25. Pani Regina mówi dziękuję i szczerym uśmiechem żegna się ze mną, mówiąc że ładnie wyglądam. Cieszy mnie ta Pani Regina. Wolę usłyszeć, że ładnie wyglądam od leciwej Pani Reginki, niż od jakiejś stylistki-lambadziary co lubi sobie jajko pastą truflową smarować.

Czy to takie trudne. Skąd to parcie na sztukę dla sztuki. To tak jak z moim telefonem, co ma wszystkie zajebiste funkcje i moge grać i wchodzić na fejsa i rozpoznawać muzyke z radia. Szkoda tylko, ze gubie zasięg na każdym kroku i nie da sie do mnie dodzwonić. Więc Paula weź się ogarnij i zacznij ścinać włosy. Najlepiej za 25. Choć może to moja wina. Jedras mi kiedys opowiadał jak poszedł do takiego cwanego fryzjera-stylisty. Jakaś super dupa. Mówi, że sie z nią zaprzyjaźnił choć pewnie był u niej ze 3 razy. Jak przyszedł do niej i zapytała go jak chce się ściąć, odpowiedział:

- nie wiem. Ale na pewno wiem jak nie chce się ściąć. I wskazał palcem na wszystkich jej kolegów-stylistów, którzy pracowali w tym salonie z gejowymi fryzurami prosto z najnowszego Vogue. Laska wzieła nożyczki i zrobiła mu najlepszą fryzure jaką miał. Może w tym metoda.