wielkie kuda, niemnożka, nie ponrawitsja mnie to eta

poniedzialek. ciepło na zewnątrz. wczoraj spadł pierwszy deszcz od chyba 3 miesięcy i wszyscy od razu chcieli się zabić. rozpieściła nas ta jesień. chyba nigdy nie było tak spoko na zewnątrz na koniec roku. w piątek za to rozlosowali nam grupy na euro. załamałem się. grecy przyjeżdzają. kurwa mać. będą też ruscy, więc chyba najwyższy czas odrobić zaległe lekcje z rosyjskiego i zarabiać na nich ciapę. musze sobie jakieś ruskie rapy ściągnąć. na rapach najlepiej się uczy języka.

siedze w rozruszniku. miejscu, w którym w tym roku przerobiłem mniej więcej tyle samo roboczo-godzin, co w swojej własnej chacie. to chyba mój ulubiony punkt roku 2011 w tym kawiarnianym mieście. w środku usiądzie może jakieś max 14 osób. partyk i emilka przejeli ten lokal na nadodrzu po zakładzie napraw kosiarek. kupili zajebistą maszyne do kawy, sami wyremontowali i odpalili to chyba w maju. jako jedni z niewielu zrozumieli, że żeby mieć zajebistą kawiarnie, trzeba włożyć więcej serca niż pieniędzy. patryk obsługuje, a emilka napieka zajebiste serniki i ciasta czekoladowe na chacie. takie z brzoskwinią. nie jaram się ciastami ale ten sernik miażdzy. kawe sami sobie wypalają i tak sobie kręcą swoje spoko miejsce na nadodrzu. rozrusznik jest przy ulicy i ma 2 duże witryny, przez które patrząc można sobie ładnie wyrysować profil nadodrzańskich chlorów i wywrotowców, co sie rozbijają po chodnikach z siatką napchaną flaszką, tanimi fajkami i paprykarzem szczecińskim. czesto widuje też panią zamiatającą chodniki, co sie buja z takimi dwoma podłużnymi psami, co sie po uszach gryzą i nie odstępują ją na krok. ghetto psy... albo te dzieciaki z kwadratu w bluzach dill gangu z plastikowymi ak-47 w rękach co sie ganiają po podwórkach i nie mają sie gdzie podziać. najpierw wbijają do środka i udają, że terroryzują emilke, a potem siadają na kanapach jakby to była ich baza i grają w chińczyka. trudno powiedzieć co z nich w przyszłości wyrośnie ale to spleśniałe otoczenie chyba im nie pomoże zostać maklerami. skąd oni mają cheedar na te kurwa bluzy. one chyba ze 200 kosztują albo więcej. a na rydgiera sklep dill gangu działa w najlepsze. wiadomo, że to punkt, gdzie chyba znajduje się najwięcej odbiorców tych wybitnych produktów kształcących młodzież na mocnych i eleganckich gangsterów ale skąd te łebki mają na to ciape????

śmieszne jest to we wrocławiu, ze wystarczy przejść na drugą strone odry i wchodzisz do innej galaktyki, w której dużo potencjału i nadziei urzędu miasta na stworzenie czegoś niesamowitego, czego chyba sami nie potrafią dokładnie określić ale tu jeszcze minie sporo lat zanim nastąpi jakiś spektakularny przeskok. w każdym razie nawet taki mały rozrusznik daje tę nadzieję. w ogóle mi tu nie po drodze. ale wypiłem tu już chyba z 1500 kaw. lato było zajebiste. ławka na zewnątrz, szlugi i liczenie ilości daewoo, których na cybulskiego przejeżdża chyba najwięcej w mieście. patryk odpala sobie gramofon z jego jazzami, przeplatanymi jakimiś dziwnymi breakbeatami i beastie boys. w środku mieszanka ludzi z sąsiedztwa, ekipy z TUMW i nudnych germanistek, co się kolegują Klausem Bachmanem. Jedna brzydsza od drugiej. Rozkminiają jakieś pseudo konferencje i narzekają na swoje dzieci. Filologowie to dziwna rasa. Jak się ich słucha można się zastrzelić. Informatycy są już chyba ciekawsi. Monco nie rozrywkowi ci filolodzy. Sam nim jestem ale sie wstydze. Ide siku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz