Jestem z powrotem w twierdzy. Nie było mnie przez 5 dni, bo zaliczyłem bardzo przypałowy wyjazd do belgii i holandii w najlepszym możliwym stylu. Ten post jest z przed 3 dni. Z braku internetu nie dane mi było go wrzucić wcześniej. A było to tak...
Siedze na dworcu w Gent w Belgii. Jestem troche skacowany.
Jade do Rotterdamu odwiedzic Adama, którego nie widziałem przez ostatnie 3
miesiące. Gdyby ktoś mi we wtorek rano powiedział że w tym tygodniu pojadę na 4
dni do mojego ulubionego Gent, z którego mam kupe zajebistych wspomnień, a
potem odwiedze jeszcze Adama, to mógłbym mocno nie uwierzyć.
Zaczeło się od telefonu, który zadzwonił do mojego ojca we
wtorek wieczorem. To był jego dawny szef z czasów, kiedy pracował w świecie
dywanów (znaczy się piastował stanowisko starszego wezyra). Ten szef jest z
Belgii. Dominique, zajebisty typ. Nie taki typowy belg. Troche przypałowiec.
Jest gruby i bardzo serdeczny. Lubi dobrze zjeść. Mój stary blisko się z nim
przyjaźnił. Dominique przyjechał do Wrocławia nieoczekiwanie. Nie widział się z
moim starym ze 3 lata. Zaprosił go na kolacje i powiedział żeby też zabrał
mnie, bo ja też się z nim znam. Chętnie więc się z nim zabrałem. Fajny ten Dominique,
a do tego steka z la scali się nie odmawia.
Dominique dalej jest biznesmenem najwyższych lotów ale w
jego życiu prywatnym troche się pozmieniało. Bo jest z niego kawał wywrotowca i przeżył jakąś czarną serię nieudanych małżeństw i złych związków. Doszedł więc do
wniosku, że baby to chuje i nie ma zamiaru się z nimi już wiecej kolegować. W
swym postanowieniu się trzyma mocno, a poszedł nawet o krok dalej i zamiast bujać się
z paniami, kupił sobie psa! Spoko luźny golden retriever, którego zabiera
wszędzie gdzie może i siedzi z nim w knajpach i karmi krewetkami. Dominique się
chwali, ze pies ma 2,5roku i przejechane 250 000km. Dobry wariat. Typ co
zarabia w miesiąc tyle, ze król Salomon by się zarumienił jeździ po europie na
spotkania biznesowe z psem!
Dominique wyjeżdżał z Wrocławia do Belgii następnego dnia. Nie chciało
mu się prowadzić, a do tego musiał pracować na komputerku, więc zaproponował
mi, żebym go tam zawióźł, a w zamian kupi mi bilet na samolot do domu. Gunther
jest pazernym i łapczywym chłopcem, więc nie zastanawiając się wiele spakowałem
tornister i następnego dnia o 10am byliśmy w trasie do Belgii!
Przejazd był ekstra. Gadaliśmy dużo o podróżach, o
pieniądzach w walizkach które wywoził z polski do Belgii w czasach dzikiego
polskiego kapitalizmu i o fabryce szczotek którą kupił kiedyś za 2 miliony
franków, po to by sprzedać po roku za 1 markę po serii fatalnych kontraktów. Dominique mówił też sporo o tym, że psy
są o wiele lepszymi kompanami do życia, niż kobiety ale nie uwierzyłem. W
każdym razie podróż była szybka i z pewnością pouczająca. O 20 byłem już na
stacji w Gent. Odebrała mnie miła, gruba Judy – narzeczona Oliviera. Judy jest
gruba, bo jest w ciąży i zajawa generalnie tam u nich na temat dziecka. Zanim
pojechaliśmy do domu, obowiązkowo przejechaliśmy przez moją ulubioną
nasmażalnie hamburgerów i frytek „Bij Julien en Peter”. Wpierdzieliłem 2
hambuksy, które kocham bardziej niż barszcz z krokietem i szczęśliwy pojechałem
przybić piątkę mojemu dobremu ziomkowi Olivierowi. Tak się zaczęło.
0 komentarze: