no country for społeczniak

dawno nic sie nie dzialo. to efekt zimowej hibernacji i koniec końców niewielu spraw godnych spisania. dużo domu, dużo nudy, dużo chyba zmarnowanych apatycznych dni i spora nadzieja na to, ze na dniach naprawde odżyje i życie bedzie ciekawsze. sportu zero, czuje sie gorzej od kontuzjowanego geparda, co chce sobie pobiegać sto na godzine a siedzi pod baobabem, bo ma przetrąconą łąpe. mam juz dosyc wszystkich jebanych spraw biurowych, nie moge tego dopiac do konca i proste rzeczy związane z firma sa dla mnie intelektualna katorgą. jak mam napisac jakąs oferte albo coś - to zachowuje sie jak student, który musi uczyc sie do sesji i nagle odkrywa, ze dawno nie przecierał parapetów w swoim pokoju... szkoda gadac bo sam sie wkurwiam jak to pisze. ten post tez jest efektem tego, ze wlasnie do zrobienia mam pare innych mocno wazniejszych spraw.

do głupich rzeczy, które mi sie przydarzyły z pewnością zalicze dwie. w srode bylem na pepkowym u bartka. przyniosłem komputer i puszczałem muzyke. bedąc już dobrze nawalony wylałem na niego szklankę z whisky i colą. Jakimś cudem udało mi sie go osuszyc i powtórnie uruchomic ale straciłem chyba karte dzwiekowa, a klawiatura lepi się bardziej niż podłoga w dyskotece w mielnie na wakacjach. następnego dnia zaś, rozwalilem szybke w moim super zaawansowanym telefonie i mam teraz niezla pajeczyne na wyswietlaczu... technologia zdecydowanie nie jest moim sprzymierzencem. potrzebuje ogaru i to szybko, bo stane sie marnym czlowiekiem.

na szczescie aura za oknem coraz lepsza, a ja powoli rozpoczynam nowy rozdzial swojego zycia. przeprowadzam sie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! to jest chyba cos, co naprawde sprawia mi radość. po 9 miesiącach życia z mamami i tatami nareszcie ciesze sie, ze sam bede sobie pral i gotowal i bede mial poczucie swobody, choc zeby nie bylo - meszkanie ze starymi wypadlo o wiele lepiej niz sie spodziewalem. mimo to ciesze sie ze wyprowadzam sie z żenującego ołtaszyna, na którym nic sie dzieje i do którego dalej niż do czeskiej granicy, a ląduje sie na brudnym i pięknym Ołbinie. Zajawa, bo choc w swoim nie najdłużyszym życiu, to bedzie 13 mieszkanie, w którym przyjdzie mi żyć - to zawsze mieszkałem na krzykach i wiem o południu wszystko i mam kupe znajomych.  po raz pierwszy zatem ląduje na północy i jaram sie strasznie, bo to rewiry dla mnie o wiele mniej znane, a do przerobienia nie jeden kwartał, brama i podwórko. mieszkam 15 min na piechote od centrum w dobrze nadgryzionej zębem czasu kamienicy. są zdobienia na sufitach, klatka schodowa z oryginalnymi niemieckimi płytkami i piecami na węgiel. mam 2 smiesznych flatmejtów i powoli zwożę graty. poki co,spanie pod spiworem i pełna partyzantka ale juz za pare dni zaczną się obiady u wujka gunthera z kuchni gazowej. nie moge sie doczekac. przez te pare ostatnich miesiecy tego mi chyba brakowało najbardziej. zeby moc zaprosic do siebie znajomych i po prostu ugotować coś cwanego. jakis rosół albo cos. na zdjeciu powyżej moja ulica 100 lat temu. w następnym poscie bedzie raport z osiedla i relacja, ze troszke sie zmieniło od tego czasu.

1 komentarze:

  1. pfx pisze...:

    ulica ma w dodatku burger na nazwie. guntha, złoty 2012 przed Tobą.

Prześlij komentarz