niemcy zajmują wawel i pustynię

Unsound był piękny. Kolejny raz pełne pro jeśli chodzi o przygotowanie tego festiwalu. Od ustwaienia line-upu, przez sound, po miejsce. W tym roku był w "Łaźni nowej" na Hucie. Wielka wyremontowana przestrzeń. Duża sala na parterze na jakieś 1500 osób. Druga w piwnicy na jakieś 500. Przestrzeń troche podobna do wrocławskiego WFF ale nie jebie potem, komuną i salą gimnastyczną. W barze podają zbawienne ciepłe napoje. Tego wieczoru wydałem z 50zł ... na herbate i to był jedyny napój, który przystało mi pić, choć wyglądałem jak idiota, stojąc z papierowym dymiącym kubkiem na parkiecie wśród tych wszystkich lekko nawalonych i przemielonych dragami ludzi. Bolało mnie gardło i czułem się jak zraniona puma.

Jeżeli chodzi o sety to moim faworytem wieczoru była chyba Nightwave (niespodziewanie, bo to był pierwszy set jaki w ogóle zobaczyliśmy). Laska ze Słowenii, aktualnie mieszka w Anglii. Ubrana w długie buty na wysokich szpilkach z brązowej skóry, duże cycki, ostry makijaż i w chuj dużo babskiego kokietowania za dj'ką. Zgodnie z lewym stwierdziliśmy, że jest podręcznikową reprezentantką trzebnicy w metropolis.  Ale to co grała od metropolis różniło się mocnoooo. Tempo techno cały czas i dużo dokładanych samodzielnie sampli na jakichs kontrolerach, opór łamanych bitów i z nienacka wkładane zwrotki śpiewane na r'n'b. nie dała odpocząć. Każdy numer był bangerem. Po występie dostała piękne brawa od wszystkich. Od chłopaków mam wrażenie, dostała dodatkowe brawa za cycki. Później bawiła się jeszcze na dużej scenie. Już w kurtce, takiej pikowanej z szarego ortalionu - no bez kitu, wśród całej tej krakowskiej hipsterki i bandy popierdoli wyglądała jakby mocno pomyliła imprezy. Oprócz nightwave duże wrażenie zrobił jeszcze Machinedrum w projekcie Sepalcure. Piękny set dał Jam City. No i z pewnością Dj Rashad i Dj Spinn. Wystąpili jeden po drugim. Właściwie to cały czas siedzieli razem na scenie. Jak jeden grał, to drugi nagrywał cały set na video na komórce i w odwrotną stronę było to samo. Sety zajebiste. Jakbym miał tupać do każdego wybijanego w jakimś szaleńczym tempie bitu, który puszczają, to wytupałbym dziurę do Gwadelupy. Dzikusy. Z Unsoundu wyszliśmy pewnie o 5. Zadowoleni na 100. Wątroba wibrowała mi jeszcze przez następne 2h.

Następny dzień, to już w pełni zdiagnozowana choroba. Brenda też załatwiona na amen. Lewego zaczęło powoli też dotykać przeziębienie. Nie chcieliśmy jednak tracić dnia. Zjedliśmy mocno późne śniadanie i odpaliliśmy się na popołudniowy spacer po miłym Kazimierzu, na który zawsze z sentymentem wracam, bo spędziłem tam pare miesięcy z życia. Pobujaliśmy się po okolicy i zlądowaliśmy w "Miejscu". Tam opór ciepłych napojów. Graliśmy w scrabble. Albo może ja i brenda graliśmy. Zgodnie stwierdziliśmy, ze lewy w scrabble grać nie umie bo ma małe pojęcie o polskiej deklinacji. Było miło w każdym razie. Tego dnia mieliśmy okazję spotkać się jeszcze z miłym Danielem i jego miłą żoną Mają. Pogadaliśmy trochę o Grecji i odpięliśmy się na finał Unsoundu do Pauzy. Jednak kiedy wszedłem i zobaczyłem ten zapchany klub i nadymione tak, jak za najlepszych czasów we wrocławskiej kamforze powiedziałem, że musimy stąd iść szybko, jeśli reszta nie chce być świadkiem mojego zawału. Zatem wypiliśmy szybkie 3 wódki i pojechaliśmy na chatę niedoczekawszy gwiazdy wieczoru.

Następnego dnia pakowanie i opuszczamy kraków względnie rano. Dzień powrotu to dzień krajoznawczy. Natura zamki i pałace. Śmigamy po raz pierwszy na pustynię błędowską. Jest spoko Później do zamku Ogrodzieniec, by finalnie zlądować w zamku Moszna. Dzień piękny i słoneczny. Humory dopisują a choroba dalej przeżera nas od środka. Wracamy do Wro późnym wieczorem. Ładuje się do łóżka i nakrywam kołdrą. Kaszlę do dziś ale wyjazd był złoto.

0 komentarze:

Prześlij komentarz