febra, chęhy i dużo wiary

Środa. Wyjazd do Poznania. Jedna noc. Sporo wrażen. Jedziemy na 3 fury  na Wielkie Otrzesiny Wielkopolski w roli "koordynatorów" imprez w tych ich kartoflanych klubach. Skład godny. 3 fury napchane elitą wrocławskiej młodzieżowej degeneracji. Ja jade z Owcą, Stolcem i Buczem. Zaczeliśmy od pół litra z colą w samochodzie - na lepsze skupienie podczas pracy. Jedziemy nową furą bucza. Cfana wersja focusa. Można nawet kontrolować klimatyzację albo radio głosowo. Szkoda, że po niemiecku... Bucz jako jedyny umiał nastawić radio Luz. Zajęło mu to dobre 15 minut zanim poprawnie powiedział "ajn und nojncig koma zeks". Jedziemy. Humory dopisują. Może buczowi mniej, bo nie pije, wiadomo, kierowca zawsze ma najbardziej przesrane. Co 10 min czyjeś marudzenie, żeby sie zatrzymać na szluga albo sikanie. Mijamy Rawicz. Stolec mówi, że jakby go mieli osadzić w jakimś więzieniu w Polsce to najbardziej chciałby Rawicz. Przynajmniej mógłby machać z okna wszystkim ziomkom, co na hel w wakacje jadą... Opowiadamy kawały, gadamy o tym "jak żyć". Po 3,5h w końcu w Poznaniu. Mamy jeszcze chwile czasu do spotkania. Idziemy do ichniejszej "przedwojennej". Browar jeden i drugi. Idziemy na spotkanie organizacyjne. Spotykamy resztę mongołów z naszej wrocławskiej szajki. Jest nas chyba z 16 - już dawno nie było takiego skupienia popaprańców na jednej powierzchni.

Dostajemy przydziały klubowe i 2 wolontariuszów do pomocy. Ja dostałem jakąs dyskoteke na Rynku, która tej nocy zmieściła w swoich progach z pół tego miasta. Wolontariusze to banda mongołów. Jednego pogoniłem, bo nie mogłem patrzeć na to jak pracuje.

W sumie spoko ten Poznań. Ladne ulice. Klimat troche "na niemca" i nie mówie o architekturze. Jakoś tacy zesztywniali ci poznaniacy. I jeżdzą jakoś przyzwoicie po tych drogach i bajzlu nie ma. Pozapinani w koszule śmigają po klubach. Nikt sie nie tłucze po mordach. Albo może miałem szczęście tego nie widzieć. No nic. Ja skończyłem swoją pracę przed 4am. Spotkałem bucza, a zaraz potem reszte wrocławskich "ogarniaczy". Wszyscy dostali wypłaty, więc można było już teraz nie skupiać się na niczym innym jak skrupulatnym jej przepijaniu. Byliśmy  w buddha barze. Muzycznie - przytupaja dyskotekowa jak sie patrzy ale przestrzeni opór. Ładny balkon vel. taras na jakieś 60 miejsc siedzących. Spoko. Siedzimy na tarasie. Wszyscy coraz bardziej załatwieni wódka. Jest z nami ziemniak, więc nie trzeba go było zbyt długo prosić o to żeby zrobił to co robi najlepiej. Żeby zaśpiewał. Rozpoczyna się lawina polskich szlagierów. Jest Beata Kozidrak, Varius Manx, Natalia Kukulska. "Zakręcona" od Reni jest śpiewana przez wszystkich. Drzemy ryje w niebogłosy. Poznań nasłuchuje i nie marudzi. Z buddha baru wychodzimy z ofiarami. Pierwszą i jedyną tej nocy jest Szymon Udziec. Nie trzyma sie na nogach i ciągle mówi, że musi usiąść. Nie słuchamy go i ciągniemy go do "przedwojennej". Udajemy, ze to jego kawalerski. Znowu drzemy japy o 5am. Poznań już prawie śpi. Budzimy go piosenką "Szymon się żeni, O KURWA, Szymon się żeni". Szymon wygląda na bliskiego śmierci. Siada na murku. Nad nim wielki napis jakiegoś lokalnego artysty - "Jak długo mam sie tu odkładać". Jest śmiesznie.

Nie wiem do której bawiliśmy w centrum Poznania. Wiem natomiast, że jadłem najgłupszy trash food w swoim życiu. Na imię miał "Keb-Dog Szwedzki". Nie trzeba być zbyt mądrym aby wydedukować, że to połączenie hot doga z kebabem. Pytanie tylko co za geniusz wymyślił to połączenie... We wrocławiu knysza z parówką faktycznie była legendarna. Poznański przepis był jednak odwrotny. To do bułki z hot-doga chłopcy wrzucali kawałki mięsa z kurczaka i zarzucali sałatką warzywną. Jego szwedzkość chyba polegała na dużej ilości ogórka kiszonego i cebuli prażonej. A jak wiadomo jest to klasyczny dodatek super hot doga z IKEI. Ikea jest ze szwecji, więc ogórek i cebula prażona muszą być szwedzkie - tyle byłem w stanie wymyśleć na tamtą chwilę.



Przejście z do hostelu zajęło nam z godzinę. Po pierwsze, bo najebany szymon jest cięższy od dojrzałego żubra, a do tego mieliśmy opór postojów. Głupot ciąg dalszy. Grupowe klęczenie przed sklepem społem i oczekiwanie na jego otwarcie, Stolec śpiewający "knocking on heaven's door" po czesku. W końcu hostel. Tam Pedro wystawił 3 litry whiskey aby dokończyć dzieła zniszczenia alkoholowego.  Trwało to chyba do 9am, chyba... To była dobra środa. Czwartek był zaś nie do końca dobry. Ale Halski uważa, ze to nie dlatego że piliśmy do wczesnego rana. On mówi, że to z powodu zaskoczenia organizmu, bo przecież pije się dopiero od czwartku, a tu nagle w środe niespodzianka. Warto w to wierzyc, bo dzis ide na melanż i nie chce, żeby moje ciało czuło się zaskoczone jutro rano.

0 komentarze:

Prześlij komentarz