Lechu Lechu co ty zrobiłeś, że nasze życie tak spiepszyłeś

wrocław topi się w słońcu od dłuższego czasu i jaram sie na potęgę. każdy poranek to jak nagroda. promień wpada przez połaciowe i ładuje mi sie w lico od samego rana. najlepiej. dni w sumie krótsze i wieczory juz niestety bywają okrutne ale jezeli chodzi o dzien, no to nie mam pytan. totez misją ostatniego czasu było łapać słońce najwięcej jak sie da, zanim przyjdzie jesień i zima-ścierwo i wszyscy będą chodzić po chodnikach z grymasami na twarzy niczym joachim brudzyński.

dlatego też weekend był mocno plenerowy. jezdzilem duzo czarną wołgą i widziałem sie z paroma osobami, od których dawno nic nie było słychać. w piątek before u kodźiro i brendy. lubie ich i ich chate. szybkie drinki i dużo muzyki. spie tam pewnie z raz w tygodniu. słuchamy starych polskich rapów albo wymyślamy sobie muzyczne konkurencje, typu "dziewczyńskie housy" albo "piosenki ze słowem saturday w tytule". później przerzut do miasta. najpierw tamka i pare drinków z martą, a później do superiora (jaram się nazwą tego klubu. od razu myślę o sobie jako o osobie z wyższych sfer, która ze swego penhouse'u "corte verona", zachaczając o "fly bar" kończy na melanżu w "superiorze" - co za gówno). no w każdym razie nazwa klubu sie nie liczy. miala byc dobra impreza. miała...
był dymek, byl nafta był mian z krakowa, a oprócz nich 6 innych osób z publiki... strasznie przykro mi sie zrobiło, bo to była chyba najciekawsza impreza na jaką dało się załapać w tym kaszaniarsko-dyskotekowym mieście bez ambitnego zycia nocnego. zaczelismy sie zastanawiac gdzie sa choćby znajomi tych dj'ów, bo naprawde przez długi czas było nas 9 osób w klubie. ten wieczór nie trwał długo. lekko smutny poszedłem do domu.

w sobota i niedziela zaś stała pod znakiem dolnośląskiego festiwalu architektury. na rano w sobote ustawiłem się z pieczarą, której ze 2 miesiące nie widziałem. mieliśmy pójść na wycieczkę na sky tower ale nas nie wpuścili, więc najpierw uraczyliśmy się śniadaniem kupionym na targu i zjedzonym na bunkrze przy boisku mojej starej podstawówki, a później poszliśmy na wykład. bylo smiesznie. gadalismy o dymaniu i pierdołach. wieczorem znowu spotkaliśmy się z pieczarą na zakończeniu sezonu na wake parku.

 tam pieczara wywaliła swoją historię o czerwonej roślinie, która wyrosła na środku rowu pod centrum handlowe solorza przy stadionie na maślicach. Ponoć do rowu przez długi czas zbierała się woda i różne składniki unoszące się z budowy stadionu, które opadały na glebe. efektem tych niesamowitych przemian chemiczno-przyrodniczych jest czerwona roślina, która wyrosła na środku rowu i ponoć drugiej takiej na świecie nie ma, więc solorz centrum handlowego budować nie może, bo w rowie teraz siedzą botanicy i biolodzy i blokują budowę. pieczara jest tego pewna. uwielbiam ją.

później jeszcze byliśmy w nowym klubie zwanym "forma" i jest zajebisty, tylko, że znowu było pewnie z 14 osób więc siedzenie tam i patrzenie na ich zajebiste wnętrza (a naprawde są zajebiste) nie miało sensu. skończyłem na chacie u kamila i oli. tam też mnie dawno nie było. przyjechał milan z narzeczoną. było spoko. w niedziele z rana zerwałem sie na wycieczkę w ramach festiwalu architektury. Prowadził ją Dobesz, a to kawał dobrego wyjadacza. Niedzielny poranek na kacu spędziłem w autobusie o sprytnej nazwie "fryderyk" - jeżdżąć po obiektach związanych z architekturą III rzeszy. dobesz powiedział, że mundury SS manów były mega ładne i zajebiście skrojone. szył je dla nich Hugo Boss. Nie wiedziałem. Well done Hugo.

0 komentarze:

Prześlij komentarz