Takie sniadanie zastałem wczoraj na stole jak sie obudzilem. Tu nie chodzi nawet o ilość i różnorodność jedzenia ale ta stylówa jest nie do podrobienia. Tam było tyle matczynej miłości na talerzu, że prawie się rozpłakałem. Z drugiej strony, mam wrażenie ze gdybym nie był spoko synem, to nie byłoby spoko śniadań... Albo przynajmniej chce w to wierzyc.
Po moich spektakularnych wyczynach w środku tygodnia, weekend stanął pod znakiem spokoju i refleksji. Zadnych gupich akcji. Nie oznacza to, ze nie wychodzilem z domu ale byłem raczej tym nudnym na imprezie, co nie umie sie wstrzelić w wir rozmowy najebanych ludzi naokoło. Szczerze mówiąc dawno nie byłem tym nienawalonym i zupelnie sie gubilem. W piątek byłem u Franka. Wynajął chate w rynku, zeby tam rozrabiac ze znajomymi. Przyjechalem tam w dresie dla pewności, ze nie podkusi mnie zeby jeszcze dalej gdzies pojsc. Cała impreza skończyla sie spektakularnym wjazdem policji i wyrzuceniem wszystkich z chaty. Zatem piatek skonczyl sie latwo. Sobota na ksiazce, kinie. Widziałem sie z jedrasem. Oglądalismy relacje z imprezy fatboy slima w brighton beach z przed chyba 8 lat. Spoko. Niezła mielonka. Chyba z ponad 100 000 przerobionych brytoli bawi sie na plazy. Tak mijała sobota. Na kanapie i zupce chińskiej. Nothing special ale chyba bardzo dobrze, ze tak sie dzialo, bo moj organizm tego ode mnie wymagal. W niedziele widziałem za to miłą magalene, z którą przekminiliśmy chyba każdy problem świata i ludzkości jaki się ever pojawił przy kawie, herbacie i smażonym serze. Juz dawno tyle z kims nie rozmawiałem na normalne tematy. O wiele lepszy taki koniec tygodnia, niż sie nawalić po raz miliardowy. Jaram sie. Mniej libacji, więcej konwersacji. Taki wnosek z tego weekendu.
Po moich spektakularnych wyczynach w środku tygodnia, weekend stanął pod znakiem spokoju i refleksji. Zadnych gupich akcji. Nie oznacza to, ze nie wychodzilem z domu ale byłem raczej tym nudnym na imprezie, co nie umie sie wstrzelić w wir rozmowy najebanych ludzi naokoło. Szczerze mówiąc dawno nie byłem tym nienawalonym i zupelnie sie gubilem. W piątek byłem u Franka. Wynajął chate w rynku, zeby tam rozrabiac ze znajomymi. Przyjechalem tam w dresie dla pewności, ze nie podkusi mnie zeby jeszcze dalej gdzies pojsc. Cała impreza skończyla sie spektakularnym wjazdem policji i wyrzuceniem wszystkich z chaty. Zatem piatek skonczyl sie latwo. Sobota na ksiazce, kinie. Widziałem sie z jedrasem. Oglądalismy relacje z imprezy fatboy slima w brighton beach z przed chyba 8 lat. Spoko. Niezła mielonka. Chyba z ponad 100 000 przerobionych brytoli bawi sie na plazy. Tak mijała sobota. Na kanapie i zupce chińskiej. Nothing special ale chyba bardzo dobrze, ze tak sie dzialo, bo moj organizm tego ode mnie wymagal. W niedziele widziałem za to miłą magalene, z którą przekminiliśmy chyba każdy problem świata i ludzkości jaki się ever pojawił przy kawie, herbacie i smażonym serze. Juz dawno tyle z kims nie rozmawiałem na normalne tematy. O wiele lepszy taki koniec tygodnia, niż sie nawalić po raz miliardowy. Jaram sie. Mniej libacji, więcej konwersacji. Taki wnosek z tego weekendu.
Zjedz coś? Nie, jadłem. Zjedz zupę. Ale jadłem. Na drugie są bitki wołowe. Jadłem. Może Pawełka? Czekolady? Maaamooo dziękuję. (...) Może ty chory jesteś, nie masz gorączki?