uleci wróblem, a wróci wołem

ogar ogar ogar. tego najbardziej mi teraz potrzeba. wassapy same sobie nie dadzą rady. jestem juz w pizdu spóźniony ze stroną internetową i z wysyłaniem ofert. spadają na mnie spoko rzeczy niczym manna z nieba. bywają wycieczki, mam propozycje współpracy z cwanymi organizacjami, moge sie promować za darmo na zajebistych portalach, a ja zamiast brać to wszystko w garść i zarabiać tłusty cheedar, to sie lenie jak pizda. jestem mocno zły na siebie ostatnimi czasy, bo mógłbym robic dużo pod kątem pracy, a apatia silniejsza jest ode mnie. i najgorzej ze sam sobie z tego zdaje sprawe. jedyne co musze zrobic, to spiąc dupe i wystartować przed nowym rokiem. wszystko do wykonania, tylko wujek gunther musi sie sam zmobilizowac dla swego własnego dobra. to tyle w temacie pracy, który mnie mocno boli. w sumie to sam sobie funduje tą frustracje. dosyc.

reszta spraw po staremu, czyli nad wyraz aktywnie towarzysko, dużo chalnia i świeżej muzyki. miałem mocno urodzinowy weekend. w piątek swoje dwudzieste któreś obchodzili kosma, kuba i dyd. bylem zatem na trójkącie u kosmy przyjąć z nim troche wódki. sporo znajomych, w salaterach elegancko wyeksponowane pierogi ruskie zalane śmietaną, cebulą i groszkiem konserwowym. spoko było, przyszło dużo ludzi których nie widziałem ale wyszedłem wcześnie. chciałem być świeży rano, bo miałem wychwalać wrocław przed grupą cwaniaków z Anglii. W drodze do domu zadzwonila magda i basar, ze są w szajbie. zeby nie było. nienawidze kurwa szajby i mialem prace z samego rana. mimo to dalem sie skusic na drinka... skonczylem o 7 am w domu...

sobota. dramat... jak sie konczy balowac o 7, to kac przychodzi gdzies w okolicach 16. Mialem wycieczke po 1,5h snu i musialem udawac ze jestem madry w momencie, kiedy poziom mojej inteligencji uległ zgwałceniu, a przetwarzanie informacji przez mój mózg był na poziomie mózgu moich szynszyli. pozniej tylko szybki powrot do domu i musialem kombinowac domówke dla 35 osob. dobrze ze mamie sie chcialo mi pomagac, bo sam chyba bym zaniemógł. wszyscy przyszli ok 20. sami spoko znajomi, duzo polskiej wódki, pieczony indyk i tiramisu na polskim serze aro. w mojej chacie nigdy nie bylo nawet ćwierci tej ilości ludzi. jakos sie zmiescilismy. zwinąłem dywan w rulon i robił za dodatkową kanapę. lewy przyniósł kontroler i mial zagrac urodzinowego seta na stoliku ogrodowym. zagrał może ze 2 numery, bo za kontroler wpuścił mnie, a ja przesycony używkami byłem nim tak podekscytowny, ze zaczałem grać i sam jarać sie tym co grałem. byłem najgorszy, bo nie gadałem z nikim, a świat mógł dla mnie nie istnieć. grałem swoje ulubione kawałki i śpiewałem do komputera. nic mi sie nie miksowało, bo próbowałem zgrać kawałki o jakiejś potęznej róznicy tempa ale nie mialo to wtedy dla mnie zadnego znaczenia. ja bawilem sie przednio sam ze sobą.
później poszliśmy do centrum  tam jakaś ambasada, a potem przedwojenna. naprawde wstyd mi tylko końcówki, bo zostałem wyciągnięty do klubu zakazanego, do którego wejście powinno być karane prawem. byłem w antidotum.... zaciągneli mnie tam koledzy, którzy chodzić tam lubią bo mają trochę inne gusta ode mnie. wszedłem i prawie dostałem epilepsji. barmanki - wieśniary z błękitnymi ślimakami na ramionach albo słońcem na karku albo innym klasyku z kolekcji chujowych tatuaży. założe się też ze 80% tych rozbawionych ludzi jeżdziło na blachach DWR albo DTR.  muzycznie też mnie nie połechtali tą toporną łupanką prosto z piekła. Nie mogłem tam wysiedzieć. Wyszedłem bez pożegnania. Tej nocy spotkałem też brata mojej starej dziewczyny. Lubie go, przewinelismy co nieco o życiu, a później biedny nie miał się gdzie podziać więc sćiągnąłem go do siebie chate, żeby przezipował tę noc. W taki oto romantyczny sposób zakończyłem moją urodzinową imprezę. Zamiast se jakąś elegancką dziewczynę ogarnąć, dzieliłem kanapę z bratem mojej byłej. Well done Gunther....

W niedziele w miare wczesna pobudka i obiecany przez wszystkich chlopakow mecz w piłę w parku południowym. Zebrało się 10 chlorów. Jeden wyglądał gorzej od drugiego ale karnie przez 2h biegaliśmy za piłą. Więcej w tym śmiechu było niż jakiejkolwiek składnej gry ale ważne, że da się czasem coś zrobić aktywnie w te kacowe niedziele. później jeszcze jakiś obiad rodzinny, kino, klasyczna wieczorna mulonka u kodźiro i po weekendzie. Teraz do roboty. Kurwa!

0 komentarze:

Prześlij komentarz